Razem, a jednak osobno… aż do śmierci (Zimna wojna, reż. Paweł Pawlikowski)

Paweł Pawlikowski buduje coraz mocniejszą pozycję w polskim i światowym kinie. Po oscarowym sukcesie Idy, o reżyserze znowu robi się głośno za sprawą nagrodzonej Złotą Palmą Zimnej wojny. I choć niewątpliwie należy się cieszyć, że rodzime filmy są doceniane na arenie międzynarodowej, trudno na wspomniane dzieła patrzeć bezkrytycznie. Bo to, co w tych filmowych historiach umyka uwadze zagranicznych krytyków, zostaje wypatrzone przez polskich odbiorców. Wszak ci drudzy konfrontują je z dobrze znanymi, niekiedy z własnego lub osób bliskich doświadczenia, realiami historycznymi sięgającymi okresu powojennego, natomiast reżyser zdaje się odpowiadać na wyobrażenia „naszej historii” osób z krajów spoza bloku komunistycznego. Nie jest to może problem Idy, której jedynym poważnym przewinieniem jest to, że stanowi zlepek oscarowych tematów (socjalizm, Żydzi, rodzinna tajemnica dziecka z sierocińca prowadzonego przez siostry zakonne) wzmocniony efektem czarno-białego obrazu. Natomiast w również czarno-białej Zimnej wojnie wiarygodność tła historycznego budzi pewne wątpliwości.

Tu ponownie akcja rozgrywa się w czasach powojennych. Wiktor Warski i Irena zafascynowani muzyką ludową otwierają szkołę dla młodzieży o talentach muzycznych, wyłapują z wiosek z całej Polski najzdolniejsze dzieci, będące żywym reliktem kultur regionalnych. Wkrótce tworzy się zespół pieśni i tańca – historia jest poniekąd inspirowana początkami zespołu „Mazowsze”, założonego przez Sygietyńskich (Tadeusz, podobnie jak filmowy bohater, był kompozytorem). Sukcesy podróżującego po kraju i Europie zespołu, którego repertuar coraz silniej kształtuje władza ludowa, są zaledwie tłem muzycznym i historycznym dla rozgrywającego się na pierwszym planie melodramatu. Wiktora i jego uczennicę Zulę Lichoń połączyło uczucie. Chemia między bohaterami, znakomicie zagranymi przez Tomasza Kota i Joannę Kulig, rozgrywana w czarno-białych kadrach, na tle przejmującej góralskiej przyśpiewki, hipnotyzuje widza na tyle, że dość ograny w kinie schemat zakazanej miłości dwojga artystów na tle (zimnej) wojny nie nuży i nie irytuje wtórnością.

Jest to trudna miłość, ponieważ bohaterowie nie mogą ze sobą, a zarazem bez siebie żyć. Stąd fabułę tworzą ciągłe rozstania i powroty w różnych krajach Europy, ukazując czas zimnej wojny z szerszej niż polska perspektywy. Berlin jest pierwszym miejscem, w którym dochodzi do rozstania. Wbrew pierwotnym planom dziewczyna nie ucieka z ukochanym, a ten, podobnie jak tysiące innych ludzi w tym czasie, przekracza jeszcze otwartą granicę między Berlinem Wschodnim i Zachodnim, by stamtąd dostać się do Paryża. Tam po paru latach udaje się spotkać z Zulą. I tu spotkania bohaterów za granicą zaczynają budzić moje wątpliwości. Choć artystom było zdecydowanie łatwiej wyjeżdżać z kraju, nawet przekraczać granice między blokiem komunistycznym a światem zachodnim, w filmie zabrakło mi ukazania trudnych formalności z tym związanych, dramatycznych czy niepokojących scen, które podkreśliłyby panujący w Polsce reżim komunistyczny, tym bardziej nasilony, że akcja przypada między innymi na okres stalinowski. Nie przekonywała mnie także scena deportacji Wiktora z Jugosławii, uniemożliwiająca bezpośrednie spotkanie z ukochaną, w której kompozytor zamiast do Polski, został wysłany do Paryża, miasta, do którego wcześniej uciekł. Jak się dowiemy z rozmowy Wiktora z konsulem, po ucieczce został on pozbawiony polskiego obywatelstwa. Nie ma po co wracać do kraju. Bohater, stając się w tym momencie bezpaństwowcem, za próbę przekroczenia granicy ląduje na 15 lat w więzieniu. Trudne warunki zostały symbolicznie odmalowane na jego twarzy i ubiorze… Trudno tu poczuć ducha ciężkich czasów. Swoboda, z jaką oboje bohaterów przemieszczali się między dwoma światami, wydaje się mocną koloryzacją epoki, jakby granic nie było, a polityka w Polsce była otwarta na relacje z Zachodem.

Tytułowa wojna, poza oczywistym nawiązaniem do czasu akcji, określa złożoność relacji między Wiktorem i Zulą. Toczą wojnę ze sobą i z czasami, w jakich przyszło im żyć, (choć te w filmie, jak już wspomniałam, i tak zapewniały im więcej wolności, niż było jej w rzeczywistości). W tym konflikcie agresorem wydaje się Zula, która rezygnacją ze wspólnej ucieczki w Berlinie, otworzyła ciąg bitew między namiętnością i nienawiścią, wzajemną zależnością a podążaniem własną ścieżką kariery. To Zula, poza sytuacją w Jugosławii, pojawia się na horyzoncie Wiktora i równie niespodziewanie znika, kiedy tylko czuje, że nie skupia na sobie pełnej uwagi towarzystwa, a kompozytor ogranicza jej niezależność. To ona też decyduje się na małżeństwo z Włochem, by potem od Wiktora żądać wierności, a ostatecznie rodzi dziecko kierownikowi zespołu, który przez lata utrudniał kontakty kochankom. Toczą wojnę, którą w zależności od interpretacji zakończenia, przegrywają lub na swój sposób wygrywają.

Za sukcesem Zimnej wojny stoi atrakcyjna i angażująca widzów emocjonalnie melodramatyczna opowieść osadzona w nieco podkoloryzowanych realiach historycznych, która sama w sobie tworzyłaby kino popularne, jednak ubrana w modny garnitur monochromatycznych barw, automatycznie zostaje zaklasyfikowana jako dzieło wysoce artystyczne.

Ocena: 7/10

Tekst ukazał się w „Ińskie Point” nr 3/2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *