Archeologia rzeczy (Pamiątki Claire Darling, reż. Julie Bertuccelli)

Pamiątki Claire Darling poniekąd wpisują się w nurt posthumanizmu, w którym rzeczom nadaje się status równy bytowi ludzkiemu, a nawet przypisuje się moc, poprzez którą mogą kierować człowiekiem. W tej magicznej filmowej opowieści przedmioty wytyczały tor i nadawały sens życiu Claire Darling. O tym, jak ważne one dla niej były świadczy wnętrze domu. Mnogość pomieszczeń oraz ich zagracenie rozmaitymi figurkami, lalkami, obrazkami, książkami, drobiazgami, elementami dekoracyjnymi i wszystkim, co możemy sobie wyobrazić utrudniają widzowi ogarnięcie całej przestrzeni. Wszystkie te przedmioty tworzą jednak wyjątkową aurę, dzięki której mimo ich pokaźnej liczby nie odnosi się wrażenia przypadkowości i nieładu. Ponadto każde z osobna zdaje się pełnić ściśle określoną funkcję w życiu bohaterki, lecz niekoniecznie tę praktyczną, do której zostały pierwotnie stworzone. Kryją się w nich fragmenty przeżytych lat, a widz składa je niczym puzzle w jeden obraz.

Claire, którą poznajemy jako kobietę w sędziwym wieku mającą problemy z pamięcią, często traci kontakt z obecną rzeczywistością, gdyż za sprawą przedmiotów mimowolnie ucieka w przeszłość. W teraźniejszości, nad którą wisi wizja rychłej śmierci – bohaterka jest przekonana, że umrze najbliższej nocy – organizuje wyprzedaż, sprzedając swoje antyki i inne cenne pamiątki za bezcen. Tej spontanicznej decyzji próbuje zapobiec Martine, przyjaciółka z dzieciństwa córki Claire, dziewczyna jest bowiem świadoma nie tylko rynkowej wartości przedmiotów, ale też pamięta, ile one niegdyś znaczyły dla samej właścicielki. Na pomoc wzywa Marie, która od wielu lat nie widziała się z matką. Dla panny Darling powrót do domu oznacza konieczność zmierzenia się z przeszłością, z powodu której uciekła.

Retrospekcje z jednej strony jawią się w słonecznych barwach: piękno młodości, urok dzielenia się z dziećmi kolekcjonerską pasją, podekscytowanie nabyciem kolejnej mechanicznej lalki pochodzącej z XIX wieku – pierwszej epoki zainteresowanej dzieciństwem, i zegar-słoń, którego obecność w pokoju rozpraszała ciemność nocy. Z drugiej zaś ta nostalgiczna podróż okazuje się naznaczona ciemnymi plamami, niedopowiedzeniami i konfliktami, które składają się na większą tragedię.

Rozgrywający się przed laty dramat rodzinny nie jest ani trochę oryginalny i zaskakujący. Wszak nie mógł zdominować głównego, subtelnego tematu fabuły. Tragiczny wątek dodaje tej mocno statycznej opowieści niezbędne minimum dramaturgicznego napięcia, bez którego widzowie z trudem dotrwaliby do końca. Bo nie jest to film dla każdego. Wymaga od odbiorcy cierpliwości, ale też pewnej fascynacji mikroświatem skonstruowanym z licznych rekwizytów, które tylko pozornie wydają się martwe.

Choć nie znam pierwowzoru autorstwa Lyndy Rutledge, mam wrażenie, że nie jest to łatwa do sfilmowania powieść. Widać, że twórcy szukali sposobu, za pomocą którego mogliby na ekranie oddać literacki opis specyficznej więzi bohaterki z przedmiotami, którą przedkładała nad relacje z ludźmi. Z czasem dostrzegli to jej najbliżsi: mąż, który nie chciał wydzielać pieniędzy na kolejne zabawki żony, i córka, mająca świadomość, że Claire nigdy nie poświęci jest tyle uwagi, co marionetkom. Umiłowanie przedmiotów, które było dla bohaterki odskocznią od problemów codzienności (a były to czasy wojenne), zostało podkreślone pompatyczną scenerią gwiaździstej nocy, kiedy zamiast gwiazd spadają rozmaite rzeczy, oraz przez ujęcia koncentrujące się na ich detalach. Są to efekty mocno teatralizowane, których szczyt zostaje osiągnięty w odrealnionym zakończeniu. Można jednak zamiast przesady czy kiczu dostrzec w tym nawiązanie do roli kukieł i mechanicznych lalek, które po uruchomieniu nieustannie odgrywają swój mini spektakl. Współgra z tym też cyrk, którego radosna i głośna atmosfera zdaje się kontrastować z ponurością panującą w domu Claire, ale równocześnie znakomicie dopełnia historię. Sceny pokazujące ćwiczenia akrobatów oraz tresowanie zwierząt wykonujących cały czas tę samą sekwencję ruchów wskazują wyraźne podobieństwo między nimi a ożywionymi lalkami, choćby grającymi pozytywkami.

Czy zatem doszło do uprzedmiotowienia cyrkowych artystów czy uosobienia przedmiotów?

Ocena: 7/10

Tekst ukazał w „Ińskie Point” nr 9-10/2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *