Autor: Gabriel Garcia Marquez
Od jakiegoś czasu chciałam się zapoznać z twórczością tego kolumbijskiego noblisty. W szkolnej bibliotece na półce znalazłam dwie (albo więcej) jego książki. Zrezygnowałam z Miłości w czasach zarazy po obejrzeniu ekranizacji, która była dość ciężkim do przebrnięcia filmem i nie chciałam ponownie przeżywać tej melodramatycznej historii. Może za parę lat… Więc pozostała mi druga książka Sto lat samotności.
Nie powiem, żeby to była lekka i łatwa lektura. Krótko mówiąc jest nieco porąbana. Fabuła jest totalnie chaotyczna, w której biorą udział niezliczone ilości postaci o powtarzających się imionach jak to jest w zwyczaju rodzinnym. A zarazem, w niektórych momentach powieść była komiczna, co przy odrobinie wyobraźni wywołało u mnie parsknięcie śmiechem i pytanie, co autor jeszcze wymyśli. Nie dziwię się, że niektórzy nie mogli przebrnąć do końca, ale mnie nawet zaintrygowała, jak na dzieła literackie noblistów…
Jeśli miałabym powiedzieć o czym ta książka jest, to mogłabym powiedzieć, że o patologicznym rodzie, który gdzieś został zapisany wraz z okolicznościami, w jakich poszczególni członkowie skończą. Począwszy od pierwszego z rodu, który dostał obłędu i przywiązał się do drzewa, aż do ostatniego, który miał być żywcem pożarty przez mrówki. A po drodze niezliczone romanse, obłędy, wojny, dziwaki i inne paranormalne wydarzenia. Taką główną postacią, która towarzyszyła czytelnikowi, niemal przez całą książkę była Urszula, która dla pozostałych bohaterów była inspiracją lub utrapieniem. A i zapomniałabym o najważniejszym, który jest też głównym tematem książki, a mianowicie, że wszyscy ci bohaterowie cierpią na samotność, z własnej woli, czy też za sprawą innych towarzyszów, z góry przeznaczeni na tę udrękę czy sami związający się z przeklętą rodziną Buendia.
I tak wyczekiwałam końca książki, która się wlokła upiornie, bo właściwie nic konkretnego mądrego się nie działo, stwierdzając, że książka się skończy wraz z śmiercią Urszuli. I co, Urszula umarła (też ta śmierć taka normalna nie była, bo dla autora nawet temat śmierci mógł być podmiotem do zabawy, kpiny czy po prostu komizmu), jak książka jeszcze toczyła się przez kilkadziesiąt stron, po drodze uśmiercając potomków i ich partnerek, które żyły po ponad 100 lat.
Pisarz pod przykrywą groteskowości spisał coraz powszechniejsze zjawisko samotności, które dotyka tylu ludzi. Pomimo internetu, który ułatwia kontakt, przebywaniu wśród ludzi człowiek jest samotny, bo w tym towarzyszącym ogromie tłumu, który jest właściwie jemu obcy nie ma bliskich osób, nie ma przyjaciół, tylko ci, którzy robią złudzenie przyjaźni, bo „razem pracują” czy „są w tej samej klasie” czy „też lubią brązowy kolor”. Jeśli nie w otoczeniu przykładu wspólnoty ludzi, kolejne pokolenia nie będą umiały jej tworzyć, a przez to będą singlami i będą przykładami samotnego bytu.
Ocena: 4/6
Nigdy o niej nie słyszałam:) http://www.coraz-blizej.blog.onet.pl
A ja uwielbiam „Sto lat samotności” 😉