W jednej z pierwszych recenzji, jakie pojawiły się po Krakowskim Festiwalu Filmowym, podczas którego Noamia miała premierowy pokaz, przeczytamy, że to pierwszy gejowski kryminał w Polsce. Jest to trochę powiedziane na wyrost, być może powoduje u potencjalnych odbiorców filmów oczekiwania, których Noamia ze względu na 20-minutowy metraż spełnić nie może. Nie tylko, że trudno o dobrze poprowadzoną fabułę kryminalną w tak ograniczonej objętości materiału, jest niemożliwe, by w satysfakcjonującym stopniu wprowadzić kontekst społeczny.
W filmie Antonia Eduarda Galdameza Munoza tło społeczne, będące bezpośrednim źródłem dramatu protagonisty, zostało akurat dobrze nakreślone, wręcz zdominowało wątek morderstwa, który potraktowano tu instrumentalnie dla pokazania napięć w homofobicznym środowisku policyjnym.
Na osiedlu Noamia znaleziono w wannie zwłoki młodego mężczyzny. Na miejsce zdarzeń przybywa prokurator (Bartłomiej Topa), który widząc znajomą twarz w wodzie, przywołuje fragmentarycznie wspomnienie niedawnych chwil spędzonych ze zmarłym, najpierw w klubie gejowskim, później w jego mieszkaniu. Prokurator pod wpływem szoku nie jest zdolny przeprowadzić prawidłowo procedury, popełnia podstawowe błędy, jak dotykanie przedmiotów, mogących służyć jako materiał dowodowy, gołymi rękami. Co dla jego kolegów staje się kolejnym powodem do drwin i gnębienia psychicznego, podszytych niechęcią do osób nieheteronormatywnych. Komisarz spróbuje zbadać sprawę na własną rękę, by na jaw nie wyszła prawda o nim samym i jego związku z denatem. Według opisu filmu próbuje znaleźć rozwiązanie w nadmorskim osiedlu Noamia, w samym filmie to jednak wyraźnie nie wybrzmiewa, nie bardzo wiem, po co jechał do kobiety i co rozmowa z nią mu naświetliła.
Utrzymany w brokatowej stylistyce, upodabniającej do Córek dancingu, krótkometrażowy film Antonia Eduarda Galdameza Munoza naświetla dobrze znany problem homofobii, szczególnie nasilony w służbach mundurowych, w których jedyna akceptowalna męskość jest wyznaczana standardami heteronormatywnymi. Nic odkrywczego. Być może tu potrzeba było rozwinąć wątki, rozbudować postaci i relacje między nimi, może to był zamysł na pełny metraż czy nawet serial, który został streszczony do 20 minut, coś wartego uwagi zapowiadając, niestety, tylko zapowiadając.
Tekst ukazał się w „Ińskie Point” nr 9-10/2020