Wydawałoby się, że po tylu latach miłośnicy twórczości Orwella mogą spodziewać się tylko kolejnych wydań Roku 1984 czy Folwarku zwierzęcego (a mam wrażenie, że takich wychodzi parę każdego roku), z rzadka innych książek, oraz ich adaptacji, chociażby na powieść graficzną. Tymczasem wydawnictwo Muza wyszło z projektem zbioru nietłumaczonych dotąd na język polski tekstów rozmaitej treści, długości i formie. Takie zestawienie tekstów pozwala szerzej spojrzeć na warsztat pisarza, dostrzec jak sobie radził z różnymi formami wypowiedzi, a także poznać jego światopogląd. Domyślam się, że taki cel przyświecał wydawcom. W praktyce otrzymujemy tomik rozmaitości, których dobór i kompozycja budzi wątpliwości. Nie chcę się spoufalać z duchem pisarza, ale nie jestem przekonana, czy chciałby, aby wydano jego teksty w takim zestawieniu, bez myśli przewodniej, czegoś co by je zespoliłoby (brak polskiego przekładu jest słabym spójnikiem, nieprawdaż?). Szczególnie fragmenty notatek osobistych, które wieńczą książkę, prowokowały pytanie o cel i potrzebę ich publikacji.
Nie oznacza to jednak, że książka okazała się doszczętną porażką, a czas przeznaczony na jej lekturę bezużyteczny. Zamieszczone w niej felietony (niewiele zgromadzonych tu tekstów zasługuje na miano esejów) są interesujące z kilku powodów. Po pierwsze doskonale opisują nastroje społeczne w Wielkiej Brytanii na początku lat 40. Orwell komentuje politykę największych przywódców wojny, a także zawczasu wychodzi z propozycjami, jak odbudować kraj i jakie mogą z tym być trudności (potrzeby mieszkaniowe a przyzwyczajenia Anglików). W tych i innych tekstach, które nie są szkicami literackimi, wyłania się wyraźny lewicowy światopogląd Orwella, który w socjalizmie widział jedyną szansę na przyszłość powojenną (co nie oznacza, że był komunistą!). Był ateistą, co nie zaskakuje, ale i religijnym ignorantem, co szczególnie przejawiło w eseju o dogmatach chrześcijaństwa, a dokładniej ich wątpliwej umowności, a wręcz dosłowności, za którą twardo stał pisarz. Choć przedstawicielka Kościoła rzeczywiście wydawała się zagubiona w tym, co bierze na poważnie, a co symbolicznie – to wiemy (należy to podkreślić) z tekstu Orwella, źródłowego listu nie znamy – autor Roku 1984 ze swoimi kąśliwymi uwagami nie wyszedł na oświeconego bystrzaka, lecz dyletanta. Dosłowne rozumienie tekstów biblijnych, które w samym języku są metaforyczne – prowadzi do fanatyzmu. Przy takim postrzeganiu wyznawców religii – nie dziwi mnie lewicowy ostracyzm wobec wierzących. A tu, patrząc przy okazji na okładkę książki, chciałoby się wierzyć, że zdaniem Orwella katolicy przez wieki rzeczywiście zaliczali się do gatunku owiec – tego szczególnego, co ma tendencje do zbłąkania się.
Nie chcę jednak przy tej książce mocno iść w ocenę czyichś sądów i poglądów. To walor, kiedy możemy z autorem tekstu polemizować, zresztą cenił to sam Eric Blaire, bo pretekstem do jego wypowiedzi były właśnie komentarze czy pojedyncze zdania w cudzych tekstach, których się łapał, stawiał do nich pytania i odpowiedzi snuł swoje domysły. Artykuły, które miały być najciekawsze, okazały się najtrudniejsze do oceny. Mam na myśli szkice literackie, które wydają się aspirować do prezentowania poglądów nowych i nieoczywistych, z drugiej zaś krótka i dziennikarska forma osłabia je, dyskredytując Orwella z roli krytyka literackiego do funkcji dziennikarza.
I takie właśnie miałam wrażenie, że zbiór Czy naprawdę schamieliśmy? deprecjonuje pozycję wybitnego pisarza, którego umiejętności zostały przez dziennikarstwo ograniczone albo wewnętrzny przymus codziennego pisania (co dowiadujemy się z komentarzy do notatek) owocował tekstami słabszymi. W większości zebranych tu tekstów drzemie potencjał, tylko dojście do ostatniej kropki budziło zawód czy niedosyt. A może za bardzo chciałabym Blaire’a osadzić obok filozofów i akademików?