Dwa czy trzy lata temu pewnego razu na naszą działkę przyszedł starszy pan. Tomek chwilę z nim rozmawiał, potem oboje przyszli do kuchni i słyszę poważny i zatroskany ton- słuchaj, mamy do ciebie prośbę… – patrzę na pana i moja pierwsza myśl, że przed chwilą zmarła mu żona i potrzebuje namiarów do zakładu pogrzebowego – … jakbyś mogła znaleźć numer… – a jednak, ale pewnie chodzi o jakiegoś lekarza – … do biura matrymonialnego. – z trudem zachowałam powagę i odrzekłam „oczywiście”. Po chwili sobie przypomniałam, że mam znajomą, która niedawno otworzyła takie biuro właśnie w Poznaniu. Jak na to, że kompletnie nie jestem z tych okolic, zaskoczyłam samą siebie ponownie, jak sobie przypomniałam, gdzie w Poznaniu organizowane są potańcówki (akurat koło poznańskiej polonistyki, którą znam z konferencji). Wszystkie numery i miejsca zapisaliśmy panu na kartce. Po wszystkim, kiedy mogliśmy ściągnąć z siebie maski profesjonalizmu, zapytałam Tomka: znasz go? – nie… – i tak po prostu przyszedł sobie do nas jakiś pan zapytać, gdzie znajdzie biuro matrymonialne?! – no tak.
Nas bardziej zaskoczyła sama sytuacja niż to, że dzisiaj w dobie serwisów randkowych istnieją i ktoś jeszcze korzysta z biur matrymonialnych. Mogą się kojarzyć, że to oferta głównie dla seniorów, którzy z internetem są na bakier, ale jak przekonują bohaterki reportażu Oktawii Kromer, niekoniecznie tak jest, choć takie myślenie dominuje i z tego powodu klienci biur niechętnie się przyznają, że korzystają z takich usług. Łatwiej przyznać, że poznali się przez internet niż dzięki profesjonalnej swatce.
O tym, że na takie usługi popyt rośnie, świadczy właśnie książka Usługi czysto platoniczne. Pisząc „takie usługi”, mam na myśli ofertę do osób samotnych, bo samotność wydaje się w obecnych czasach bardziej doskwierać niż wcześniej. A może właśnie to kapitalizm pozwolił na to, by być może „odwiecznym” potrzebom ludzi zaoferować konkretny produkt, a właściwie usługę. Nie chodzi tu tylko o samotność wynikającą z braku życiowej partnera/ki. Choć usługom odpowiadającym na ten „brak” reporterka poświęca najwięcej uwagi, co łatwo uzasadnić szeroką i zróżnicowaną ofertą. Poza wspomnianymi biurami matrymonialnymi i profesjonalnymi swatkami, a także znanymi serwisami randkowymi oferuje się kursy na podrywacza kobiet czy tzw. szybkie randki. Kromer celowo pomija kwestię Tindera, o którym traktuje książka Joanny Jędrusik wydana przez Krytykę Polityczną. Reporterka zrezygnowała z wielu innych usług pomagających nawiązać relacje seksualne, bo po pierwsze jest tego za dużo, po drugie widać, że zależało jej na uchwyceniu tego, że „brak” i „samotność” ma wiele odcieni i to tym świadomie bądź nie odpowiada zróżnicowana oferta rynku. Na przykład Nuga Best oferuje niekonwencjonalne lecznicze terapie oraz sprzedaje sprzęty i kosmetyki je wspierające, ale tym, czym firma przyciąga do siebie klientów (a mowa tu przede wszystkim o osobach w wieku emerytalnym), jest poświęcenie im uwagi i troska o nich. Samotni starsi ludzie poprzez codzienne wizyty w gabinetach nagle zyskują czyjąś uwagę, mają z kim porozmawiać, spotkać się – nie gnuśnieją w domu.
Z kolei przykładem świadomie projektowanej ofertą do ściśle określonej grupy samotnych osób jest Kartka w kratkę. Mowa tu o więźniach, spośród których są ci niemający nikogo bliskiego poza murami aresztu, a więc kogoś, kto wyśle paczkę z potrzebnymi rzeczami. Biznes Kartki w kratkę zaczął się od pocztówek, bo jeśli ktoś jeszcze wysyła pocztówki to więźniowie (mnie jako postcrosserce nigdy nie przyszłoby to do głowy). Oferta rysowanych kartek prezentujących polskie więzienia okazały się strzałem w dziesiątkę, a niedługo potem firma rozszerzyła zakres dystrybuowanych produktów, dzięki katalogom, przez które więźniowie mogą zamówić niemal wszystko dla siebie lub prezenty dla bliskich żyjących na wolności. Nie ukrywam, że tę część książki czytałam z prawdziwym zainteresowaniem, bo rzadko się myśli o więźniach z empatią, o ich potrzebach i tęsknotach, z których, jak się okazuje, można zrobić niezły biznes.
Myślą przewodnią Usługi czysto platonicznej zdaje się być to, jak chętnie pewne braki próbujemy nadrobić, wydając pieniądze. Jakby sam fakt nabycia pewnej usługi czy towaru był dla nas formą pocieszenia, nawet jeśli ono trwa krótko. I tu przykładem jest oferta przytulania się. Wyszło od spontanicznej akcji w Australii, gdzie pewien mężczyzna zdecydował się oferować za darmo przytulanie – tak po prostu na ulicy. A z czasem ktoś zaczął oferować to samo odpłatnie. Nastąpiła profesjonalizacja usługi, która z Ameryki przyszła także do Polski. Korzystają z niej nie tylko samotni, ale też osoby w związku. To jest szalenie interesujące pytanie socjologiczne, co się z nami stało, że czułości (bez charakteru seksualnego) zamiast w związku szukamy u obcych ludzi i jesteśmy w stanie jeszcze za nią zapłacić? Ba! Chętniej zapłacimy, niż przyjmiemy za darmo, bo ta druga opcja budzi nieufność. Jednym z argumentów, jaki przytacza Kromer, to potrzeba czułości bez obciążenia emocjonalnego i poczucia zobowiązania. Korzystamy z niej, kiedy tego chcemy, zachowując naszą niezależność, bez angażującego budowania relacji z przytulaczem.
Usługa czysto platoniczna jako całość budzi we mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony, jak wspomniałam na początku, rozumiem zamysł autorki, który przez zróżnicowane definicje „braku” czy „samotności” jest interesujący i pozwala widzieć w tym, coś więcej niż problemy ze stworzeniem związku. Z drugiej jednak odczuwa się brak spójnej koncepcji na całość. Jakkolwiek rozdział o więźniach wydał mi się najbardziej interesujący z całej książki, nie tworzył on spójnej całości z seniorami leczącymi się w Nuga Best i formami zdobywania kobiet. Widać to, do czego Kromer przyznała się w zakończeniu, ugrzęzła w temacie, który okazał się dużo szerszy, niż myślała. Książka nie wyczerpuje tematu i dobór usług wydaje się mimo wszystko przypadkowy.
Co więcej, niespójność wyłania się w sposobie podejścia do opisywanych usług. Zaangażowanie dziennikarki w dyskredytowanie Nuga Best aż nadto wyraźnie mówi nam o jej uprzedzeniu do medycyny niekonwencjonalnej, a przecież tekst jest częścią książki usługach dla samotnych, a nie popularności i ciemnej stronie usług leczenia niekonwencjonalnego, o którym pisała już Katarzyna Janiszewska Ja nie leczę, ja uzdrawiam. Co ciekawe, że podobnie negatywnego nastawienia u reporterki nie wzbudziły seksistowskie kursy podrywania kobiet – rozdział, przy którego lekturze tylko wulgaryzmy cisną się na usta, bo ma się wrażenie, że cała edukacja o tym, że „nie” oznacza „nie” i nic więcej, i mężczyzna powinien się wycofać, nawet jeśli kobieta przyszła do niego w tym celu i się rozmyśliła, zostaje zaprzepaszczona przez właśnie takie szkodliwe kursy. Reporter powinien zachować dystans do opisywanej sprawy, stąd nie powinien wykazywać się żadnymi uprzedzeniami i pozwolić dokonać oceny sytuacji czytelnikowi. A jeśli już chce sam dokonywać oceny, niech konsekwentnie dokonuje jej przy każdym wątku. Doceniam natomiast to, że podsumowanie zjawiska biznesów robionych z samotności nie okazało się lamentem nad kondycją społeczeństwa, w którym zanika umiejętność tworzenia relacji i bliskości z drugim człowiekiem.