Życie jako cytat (Chwile – Andrew O’Hagan)

Chwile Andrewa O’Hagana to trzecia propozycja wydawnictwa Znak w serii Aurora. Za mną z tej serii ekranizowany Czarny tort, który zainteresował mnie ze względu na karaibskie korzenie autorki i kulinarne motywy w powieści. Było kilka interesujących spostrzeżeń, jednak konstrukcja i fabuła mnie nie zachwyciła – powędrowała do gminnej biblioteki. Tymczasem Chwile to opowieść zupełnie innego kalibru, aż można się zastanawiać nad ideą serii Aurora, skoro znalazły się w niej dwie tak odmienne powieści. Może łączy je narracja prowadzona z co najmniej dwóch perspektyw czasowych? W Czarnym torcie list od matki prowadził bohaterów do dawnej przeszłości, w Chwilach mamy równy podział na akcje rozgrywające się w 1986 i 2017. Mniejsza o to, jaka jest idea serii, pochylmy się nad trzecią wydaną po polsku powieścią O’Hagana (wcześniejsze to Osobowość i Rozważania psa Mafa i jego przyjaciółki Marilyn Monroe – obie mi nieznane).

Chwile to powieść-kolaż złożona z popkulturowych cytatów, odniesień do muzyki, filmu, literatury, sztuki głównie z okresu lat 60-80. Bohaterowie są mocno zakorzenieni w popkulturze, wszak poznajemy tę paczkę przyjaciół latem 1986, kiedy planują iść na Festiwal Dziesiątego Lata, który okaże się dla większości ostatnim wspólnym spotkaniem, ale niezapomnianym doświadczeniem, wspominanym po 30 latach. James i Tully podsumowując swoje życie stwierdzili, że było jednym wielki cytatem. I to jest prawda. Znajomość kultowych, czasem też uznanych, jak Ojciec chrzestny (jednak większość wymienionych filmów to tytuły z kina klasy B, a czasem nawet Z) dzieł było kryterium pozycji w grupie, a umiejętność wyliczenia najlepszych utworów w danej kategorii miernikiem poziomu bycia cool. Słowa piosenek i wypowiedzi bohaterów filmowych były językiem tej pochodzącej ze Szkocji paczki przyjaciół. To popkultura wyznaczała im styl życia.

I ogromnie żałuję, że moja znajomość dzieł (zwłaszcza muzycznych) z tego okresu jest słaba, bo jestem przekonana, że w tych cytatach przywoływanych w określonych sytuacjach leży źródło humoru tej powieści, a przynajmniej ogromna frajda w wyłapywaniu tych kontekstów ukrytych między wierszami. Nie ma jednak tego złego… Bo podczas lektury googlałam poszczególne tytuły (głównie filmowe, ale może też zdecyduje się na przesłuchanie tych wszystkich piosenek) i choć, jak już wspomniałam, nie wszystkie produkcje są najwyższych lotów, ich kultowość musi z czegoś wynikać i warto o tym się przekonać. Tak więc zainspirowana po lekturze pozostaję z listą utworów i dzieł do nadrobienia. I to jest w tej książce wspaniałe.

Opis książki i towarzyszące mu blurby skłaniają czytelników i recenzentów do określenia tej fabuły, jako przejmującej. Mnie w ogóle nie poruszyła. Owszem, są ku temu sprzyjające elementy: przyjaźń aż po grób, walka z ciężką chorobą, eutanazja, trudne rozmowy małżeńskie itd. Te motywy jednak są na tyle popularne w literaturze i filmie (mam wrażenie, że w co drugim filmie i co drugiej powieści trafiam na problem godnej śmierci wobec wyroku w postaci choroby nowotworowej czy Alzheimera), że gdy w Chwilach Tully mówi Jamesowi o swojej chorobie i wielkiej prośbie, tylko pomyślałam „aha, znowu to”. I nie chodzi o to, że ten temat mnie nie rusza, bo w dużej mierze zależy od tego, jak zostanie rozegrany. Tutaj emocjonalny ciężar, jaki powinny wywoływać te dramatyczne przeżycia, zostaje rozładowany przez wspomniane odniesienia do popkultury (choć w drugiej połowie książki jest ich znacznie mniej niż w pierwszej i występują głównie na zasadzie wspomnień, to i tak mamy ich sporo). To portretowanie postaci oraz ich doświadczeń przez cytaty nadało im ciekawego rysu, ale tylko w kontekście pokoleniowego obrazu. Trudno dopatrywać się tutaj indywidualnego portretu jednostki. Niby najlepiej poznajemy Jamesa i Tully’ego (paczka liczy więcej osób), znamy ich dzieciństwo i trudne relacje z rodzicami, wiemy, jak potoczyło się ich życie między ‘86 i ‘17, aż obserwujemy, jak zmagają się z sprawami ostatecznymi – choć to ostatnie pokazuje dobitnie, że najlepiej z tym sobie radzą, jak mogą się zasłonić cytatami. Tak, mamy tutaj do czynienia z postmodernistyczną kreacją płaskich bohaterów, w których psychologiczna i emocjonalne głębia zostaje ukryta w popkulturowym odniesieniu.

I ja to akceptuję, lubię takie konstrukcje, bo tak też można budować literacki świat, wymagając od czytelnika większych kompetencji niż umiejętność czytania ze zrozumieniem czy wyobraźnia. Ale nie ma tu miejsca ani na czułość, ani na wzruszenie, ani tym bardziej na złamanie serca. To nie ten typ powieści.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *