Książkę Zygmunta Miłoszewskiego przeczytałam już po obejrzeniu filmu w reżyserii Jacka Bromskiego. Powiem szczerze, byłam bardziej zainteresowana obejrzeniem filmu z powodu aktorów niż samym tematem filmu/książki. Niemniej jednak chciałam zachować kolejność do czasu, kiedy po przeczytaniu fabuły filmu dowiedziałam się, że dokonano takich modyfikacji, iż z pierwowzorem książkowym ta ekranizacja ma niewiele wspólnego. Film mnie się bardzo podobał, więc byłam zainteresowana jaka jest książka.
I niestety. Obrazy z filmu przewijały mi się przez całą lekturę, co burzyło jej odbiór, ponieważ nie zgadzała mi się kolejność i zmiana płci głównego bohatera ma naprawdę duże znaczenie w całej fabule. Ostrzegam, że zdradzam fabułę filmu i książki, kto chce ominąć spojler, niech przejdzie do następnego akapitu, a najlepiej do jeszcze kolejnego, ponieważ opis też może zdradzić za dużo. Jestem zdania, że romans między współpracownikami śledztwa, czyli komisarzem i panią prokurator jest bardziej kuszący i prawdopodobny (w końcu pracują ze sobą przez praktycznie 24h/dobę i muszą na sobie polegać, więc i zaufać) niż romans prokuratora i irytującej (moim zdaniem) dziennikarki, która chce być wyróżniona i dowiedzieć się coś więcej od samego prokuratora niż inni dziennikarze na konferencji prasowej. A dodatku owa kobieta próbuje zainteresować swoją osobą Szackiego tym, iż chce napisać książkę o śledztwach związanych z morderstwami itp. Niestety jej się to udaje. Niestety i bez tego Szacki myśli o niej zdecydowanie za długo.
Teodora Szackiego, warszawskiego prokuratora, łatwo rozpoznać na miejscu zbrodni. Wysoki, szczupły, w zbyt dobrym jak na urzędnika garniturze, o młodej twarzy, z którą kontrastują zupełnie siwe włosy. Stoi trochę z boku, wściekły, że znów kogoś zamordowano po siedemnastej, dokonując zamachu na jego poukładane życie rodzinne lub – zależnie od dnia- przeszkadzając mu w nieudolnym flircie, który może to poukładane życie doszczętnie zburzyć. W chłodną niedzielę 5 czerwca 2005 roku Szacki rozpoczyna nowe śledztwo. W klasztorze,w centrum miasta, zamordowano jednego z uczestników niekonwencjonalnej terapii grupowej, w czasie której pacjenci wcielali się w role swoich bliskich. Przypadkowe zabójstwo podczas włamania? Taka jest oficjalna wersja, gdyż Szackiemu trudno uwierzyć w hipotezę, że sprawcą zbrodni jest któryś z uczestników terapii. A jeśli tak, to dlaczego? Czy motywu należy szukać w nich samych, czy w osobach, które odgrywali podczas terapii? Każde przesłuchanie dostarcza informacji jeszcze bardziej wikłających sprawę. Prokurator ma nadzieję, że dokładne zbadanie przeszłości denata – osoby pozornie nieciekawej i bezbarwnej – pozwoli wykryć przyczynę zabójstwa i znaleźć sprawcę. Są jednak tajemnice, których nie odkrywa się bezkarnie – rodzinne tajemnice strzeżone przez siły potężniejsze niż rodzina. [merlin.pl]
To co wpłynęło na niższą ocenę książki niż filmu to wrażenie, iż fabuła książki nie jest tak przejrzysta i zrozumiała jak w filmie. Zakończenie tu nie jest klarowne i gdyby nie znajomość filmu, nie wiedziałabym, jaki jest finał powieści. Słyszałam zupełnie odmienne opinie na temat niejasności w poszczególnych wątkach oraz w zakończeniu, które mogły wynikać z tego, że wpierw zapoznano się z książką, a później z adaptacją.
Może faktycznie. Najpierw przeczytajcie, potem obejrzyjcie. A jeśli już musicie wybierać między nimi to polecam film, którego recenzję możecie przeczytać na drugim blogu. Sama książka jest dobra, tylko oceniając ją przez pryzmat filmu wychodzi w mojej opinii słabo.
Ocena: 4/6
Ja mam taką propozycje, żeby przed umieszczeniem recenzji na stronie przeczytać ją kilka razy, być może uda się wtedy dostrzec i wyeliminować błędy np: „Nie mniej” piszemy łącznie, „Film mnie się bardzo podobał” powinno być MI, zdanie: „Nie mniej jednak kolejność chciałam zachować do czasu, kiedy po przeczytaniu fabuły filmu dowiedziałam się, że dokonano takich modyfikacji, iż z pierwowzorem książkowym ta ekranizacja ma niewiele wspólnego” – jest syntaktycznym i logicznym potworkiem. Ograniczam się tylko do pierwszego akapitu, dalej jest niestety równie źle. Ze względu na szacunek dla autorów, potencjalnych czytelników oraz dlatego, że piszesz o literaturze powinnaś zachować pewne standardy poprawności, przecież w książkach, które czytasz są one respektowane. Może masz kogoś, kto jako tako zna zasady rządzące tym językiem i wyłapie to, co Tobie umyka. Jeśli chcesz się rozwijać, publikować w poważnych miejscach, to musisz więcej wysiłku włożyć w to co i jak piszesz. Inaczej na zawsze pozostaniesz autorką bloga dla gimnazjalistów.
Dziękuję za uwagi.
Mam ten wewnętrzny problem, że nie lubię czytać swoich tekstów. Stąd też te liczne błędy, innym mogę czytać i poprawiać, sobie nie. Choć wiem, że dzięki temu uniknęłabym wielu błędów, które nie są wynikiem braku wiedzy o poprawnej polszczyźnie, ale przypadkowością (niechcący zrobię spację, czy zmienię kolejność liter i inne literówki).
Co do ostatniej uwagi, trudno pozostać autorką bloga dla gimnazjalistów, kiedy on już od dawna przestał nim być, wraz z pojawieniem się pozycji, które dla gimnazjalisty byłyby niezrozumiałe. Jeśli już chciałaś dodać złośliwą uwagę, to należało napisać, że pozostanę autorką bloga na poziomie gimnazjalistów.
Jak widać wszyscy popełniamy błędy.
Pozdrawiam
To nie chodzi o drobne błędy wynikające z pośpiechu, spacje, literówki, etc. ale właśnie o skandaliczny brak wiedzy o zasadach używania ojczystego języka. Przecież nie ma takiego słowa „przypadkowością”, tylko dzieci używają pełnej formy zaimka osobowego „mnie” po podmiocie, gdy norma każe używać jego skróconej formy „mi”, to nie są błędy przy pracy, ale powtarzające się z niepokojąca regularnością braki, które jako osoba czytająca i pisząca musisz naprawić. Tak może pisać niezbyt rozgarnięta gimnazjalistka, ale nie recenzentka, prowadząca blog o książkach, na dodatek studentka krakowskiej alma mater. Jak w ogóle możesz się oszukiwać pisząc, że owe braki wynikają z nieuwagi, spójrz prawdzie w oczy i zaakceptuj, że masz poważny problem z poprawnym przelewaniem swoich myśli na papier.
Tu nie chodzi o brak wiedzy, zdecydowanie. W przeciwnym razie nie mogłabym poprawnie oceniać prac innych (nie mówię o książkach i innych publikacjach!) czy wygrywać konkursy dotyczące poprawnej polszczyzny. Wiedza jest, tylko brak umiejętności jej wykorzystania przy ekspresyjnym tekście. Podczas pisania bardziej kieruję się uczuciami niż poprawnym językiem.
Mogę Cię pocieszyć, że w rzeczywistości z moim wysławianiem się jest o wiele gorzej. Ale biorąc pod uwagę to, co przeżyłam to i tak jest dobrze.
Naprawdę dziękuję za krytykę, ale powiem szczerze, nie wiele nią zdziałasz. Nie dlatego, że ignoruję konstruktywne uwagi, ale najzwyczajniej w świecie nie uda mi się po prostu pisać bezbłędnie, póki nie zmuszę się do wielokrotnego czytania własnych tekstów.
Z blogowania mam zrezygnować? Po co? Idzie mi coraz lepiej 🙂
Twoja argumentacja przypomina mi żydowski dowcip o człowieku, który bardzo chciał być stolarzem, przez cały dzień robił krzesła, stoły etc. oczywiście w niczym nie przypominały one krzeseł i stołów jednak on mimo to potrafił z nich korzystać. Podobnie jest z Tobą, nie potrafisz napisać kilku poprawnych zdań, ale jesteś święcie przekonana, że to są recenzję, że ludzie dowiadują się z nich czegoś o książkach, podczas gdy podobnie jak z tymi krzesłami, nie można ich do niczego użyć, są absolutnie nieprzydatne. Dlatego, przede wszystkim, że tak jak do zrobienia krzesła potrzeba jest wiedza z zakresu stolarstwa, tak do napisania czegokolwiek potrzeba jest znajomość języka, Aha, nie namawiałem Cię do porzucenia bloga tylko do pracy, bo zarówno ten żyd z dowcipu jak i Ty możecie zrobić tylko jedno: nieustannie uczyć się i pracować. Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów
A to tytuł bloga Ci przeszkadza. Taki niefortunny wymyśliłam będąc jeszcze gimnazjalistką. Na nic oryginalniejszego nie było mnie wtedy stać.
Poważnie myślałam nad zmianą nazwy bloga, aby jego czytelnicy nie byli rozczarowani formą postów. Ale ostatnio dowiedziałam się, że po tylu latach lepiej pozostawić nazwę, która jest już znana i „wypromowana”.
I nie jest prawdą, że ja uważam swoje teksty za recenzje. Gdybyś miała okazję poznać mnie w innych okolicznościach, wiedziałabyś, że zawsze zarzekam się, że wbrew pozorom co nazwa bloga mówi, nie są to prawdziwe recenzje zgodnie ze słownikową definicją.
Co do przydatności moich tekstów, niech każdy oceni ją sam. Mnie się przydają (w tym celu założyłam bloga) i z tego co wiem, nie tylko mnie.
Nikogo, do czytania mojej grafomanii, nie zmuszam.
PS. Żydowskie dowcipy są prymitywne. Nie toleruję antysemitów. Podobną treść dowcipu można było pokazać na przykładzie przedstawiciela innej kultury.
Czytam i się zrzymam!!! Litości! „Zakończenie tu nie jest klarowne i gdyby nie znajomość filmu, nie wiedziałabym, jaki jest finał powieści.” Ja przepraszam, ale co nieklarownego jest w zakończeniu książkowym? I co znaczy zakończenie filmowe??? Przysięgam, cofałam je na dvd 3 razy i ni cholery nie kumam o co chodziło Bromskiemu. Co więcej, nie spotkałam nikogo, kto umiałby je wytłumaczyć. Może Pani potrafi, skoro Pani sie podobało? Nagle policjant wsiada w na motocykl, dzwoni do niewiadomo-kogo-w-niewiadomo-jakiej sprawie, i odjeżdża w stronę zachodzącego słońca, nic się nie wyjasniło, logiki w tym nie ma, zasad dramturgii żadnych, sensu jeszcze mniej. To nie western, tylko bzdura bez puenty, w kryminale niewybaczalne. A to tylko wkurzający koniec wkurzająco głupiego, płytkiego, okropnie zagranego filmu. Kryminał to jest literatura gatunkowa, nie można sobie w niej tak po prostu grzebać bez świadomości konsekwencji. Bardzo mnie zawiodła i nie podobała mi się ekranizacja Bromskiego, i dziwię sie, że Pani odebrała ją inaczej, jeszcze w zderzeniu z powieścią, w której każda śrubka jest dokręcona, każdy niuans psychologiczny wybrzmiewa, wszystko jest skonstruowane pieczołowicie w ogóle i w szczególe – jak w ogóle można koronkową literacką robotę Miłoszewskiego porównywać do machania na oślep cepem przez Bromskiego?! No naprawdę się zezłościłam czytając. Pozostaję w głębokim niezrozumieniu.