Czesko-słowacka produkcja zatytułowana Opieka domowa to kolejna świetna premiera tego weekendu. Ten komediodramat otwierał 43. Ińskie Lato Filmowe, a kiedy festiwal zaczyna się takim filmem, życzysz sobie, żeby takie filmy były przez cały czas trwania wydarzenia.
Film jest o kobiecie w średnim wieku, pielęgniarce, która opiekuje się obłożnie chorymi pacjentami w ich domach. Zabiera niezbędne medykamenty z ośrodka medycznego i jeździ do domów swoich pacjentów. Nie są to łatwi ludzie z różnych powodów. Vlasta jest również mocno zaangażowana w gospodarowaniu swoim domem i usługiwaniu mężowi, który należy raczej do osób sceptycznie nastawionych do wielu aspektów życiowych. To nie jest mężczyzna, któremu wpadnie do głowy by pomóc żonie, czy od czasu do czasu ją przytulić bądź cmoknąć w policzek.
Pewnego razu Vlasta dowiaduje się, że ma raka w tak zaawansowanej fazie, że w grę wchodzi tylko leczenie paliatywne. Mimo tej wiadomości nie porzuca swojej pracy pielęgniarki środowiskowej na rzecz podróży dookoła świata. To w pracy poznaje bioenergoterapeutkę, której udało się postawić obłożnie chorego pacjenta na nogi. Wbrew swoim początkowym uprzedzeniom do tego rodzaju praktyk, postanawia poddać się terapii energią i uwierzyć, że to ją przywróci do zdrowia.
Opieka domowa porusza niezbyt popularny wątek w filmach o tematach medycznych. Nie da się ukryć, że przez spore grono lekarzy i zwykłych ludzi bioenergoterapeuci uznawani są za oszustów i szarlatanów… dopóki sam nie dojdzie do takiego momentu w życiu, kiedy medycyna staje się bezradna, a pomocy chętnie udzielą właśnie „szarlatani”. Film nie daje jednoznacznej odpowiedzi, czy terapia energią pomaga wszystkim i pozwala powrócić do zdrowia. Otwarte rozstrzygnięcie tej kwestii nie pozwala narazić się zarówno „wierzącym” w bioenergoterapię, jak i jej przeciwnikom. Za to zachęca do pewnej refleksji, czy nawet jeśli wyniki nie potwierdzają poprawy stanu zdrowia, to czy wiara w uzdrowienie sprawiająca, że człowiek czuje się znacznie lepiej, nie cierpi – czy ta ułuda jest taka zła?
Bardzo wymowna jest ostatnia scena: puste krzesło na które pada i znika światło. Tu wątek przechodzi z (nie)obecnej Vlasty, głównej bohaterki na jej najbliższych, którzy przez wiele lat żyli w przeświadczeniu, że obecność usługującej im matki i żony jest czymś oczywistym i niezmiennym. Nie wyobrażają sobie, by nagle miała ona zniknąć. I ta scena właśnie przypomina, czy jesteśmy w swojej świadomości przygotowani na to, że tej osoby obok może nam zabraknąć z dnia na dzień?
Wiem, że to o czym piszę, nie napawa optymizmem. To prawda, podczas filmu wiele razy można się wzruszyć. Ale dla zachowania harmonii, dramatyczne wydarzenia przeplatają się z komicznymi sytuacjami, które rozbawią widza do łez. Głównie za sprawą Vlasty, które rozczula się nie tylko nad ludźmi, ale też zwierzętami, np. nauczyła żaby przechodzić tunelem pod jezdnią. Na sali głośny śmiech był regularny. W końcu to czeski humor. Bardzo cenię filmy, które tak silnie oddziałują na widza, wzbudzając w nim skrajne emocje: łzy wzruszenia i płacz ze śmiechu. Naprawdę warto obejrzeć – dobra zabawa gwarantowana.