Nie będę ukrywać tego, że forma tej książki i styl pisania Osieckiej sprawił, że zatęskniłam za pisaniem na blogu tak bardzo, że o tej książce postanowiłam pisać już teraz, a nie po sesji. Zresztą sama decyzja o przeczytaniu Filmideł była spontaniczna, bowiem po ujrzeniu tej książki na bibliotecznej półce i przejrzeniu jej zawartości szybko zdecydowałam, że tego samego wieczoru zamiast obejrzenia filmu, przeczytam recenzje Osieckiej. A była to lektura magiczna…
W książce zostały zebrane niemal wszystkie filmowe recenzje Agnieszki Osieckiej, które publikowała na łamach „Sztandaru Młodych” i „Filmu”. Sama Osiecka z wykształcenia była dziennikarką i reżyserką, choć z tego ostatniego zawodu zrezygnowała, film i kino stale byli obecni w jej życiu. Stąd, bez względu co i w jaki sposób pisała o filmach, nie można zarzucić jej tego, że pisze o tym, na czym się nie zna. A jej recenzje są nietypowe, zaskakujące, bardzo subiektywne i ironiczne – zupełnie odległe od akademickich esejów krytycznych zawierających wyrafinowane i naukowe słownictwo. Agnieszka Osiecka docierała swoimi tekstami do przeciętnych czytelników i widzów.
Muszę przyznać, że lektura tych tekstów napawała mnie optymizmem. Z zaskoczeniem odkryłam: to jednak w ten sposób też można pisać. Pisząc „w ten sposób” mam na myśli nie tylko swobodny język wypowiedzi, często bardzo nacechowany emocjonalnie oraz długość, która czasem zamykała się w trzech wersach. Agnieszka Osiecka jest przede wszystkim bardzo krytyczna. Naprawdę niewiele recenzji z tej książki „wypowiada się” pochlebnie o filmie, gdyż spora część, jeśli wydaje się być napisana w pozytywnym tonie, ma wydźwięk ironiczny, który nie przez każdego zostaje wyłapany (o czym dowiadujemy się z korespondencji między czytelnikami a Osiecką). Krytyce zostały poddane nawet powszechnie uznane filmy – czasem bez jakieś konkretnej czy wyczerpującej argumentacji. Zresztą niewiele tekstów o filmach można uznać za wyczerpujące, bo zwięzłość to kolejna cecha recenzji (czy może słuszniej byłoby powiedzieć: felietonów) Osieckiej.
Magię lektury tworzyły nie tylko teksty o filmach z lat 50 tych (+/-), ale też plakaty z okresu rozkwitu polskiej szkoły plakatu. Jak zamieszcza opis na okładce, autorami tychże byli m.in. Jana Lenicy, Waldemara Świerzego, Eryka Lipińskiego, Wojciecha Fangora, Olgi Siemaszko, Romana Cieślewicza, Jana Młodożeńca, Franciszka Starowieyskiego, Konstantego Sopoćko. Oglądając je zastanawiałam, co się stało z taką formą plakatów, dlaczego z niej zrezygnowano (dzisiaj można jeszcze czasami w teatrze spotkać się z taką stylistką plakatów). Obecne plakaty filmowe wydają się być strasznie banalne, schematyczne i nierzadko brzydkie. Co to za sztuka wziąć kadr z filmu z głównymi postaciami lub sfotografować wszystkich aktorów ustawionych jak na zdjęciu klasowym czy rodzinnym i dodać odpowiednie napisy? Otóż wiadomo jest, że dzisiaj to nie sztuka, lecz marketing. Nie rozwodząc się jednak dłużej na ten temat, plakaty w tej książce dodają uroku tekstom Agnieszki Osieckiej.
Podsumowując, lektura tej książki była jak wertowanie dobrego bloga filmowego, tyle że w wersji analogowej (papierowej) i z lat 50-tych (bo na którym dzisiejszym blogu uświadczysz recenzje tamtych filmów?).
Ocena: 5/6
Inspiracja: pisać, pisać i pisać o książkach i filmach (tych starych również). Jakby ktoś się zastanawiał, ile nowych tytułów chcę obejrzeć po tej lekturze, to bardzo niewiele (pisałam, że Osiecka bardzo krytyczna jest). Ponadto, dzięki plakatom, czuję się jeszcze bardziej zachęcona do obejrzenia wystawy w MNK: Filmy Andrzeja Wajdy w światowym plakacie filmowym.
O książkach podobnie pisała.