Ostatnio zaczytuję się w powieściach historycznych. To chyba jeden z nielicznych gatunków fikcji literackiej, który mnie nie zraził do siebie i z chęcią daję się pochłonąć intrygującej opowieści o czasach minionych. Jeśli, rzecz jasna, ta historia zostaje ciekawie skonstruowana przez pisarza. Może moja sympatia do fikcji historycznej bierze się stąd, że jest ona dla mnie przyjemną i w przystępny sposób podaną lekcją historii. Oczywiście, nie można wszystkich wątków, dialogów i postaci występujących w książkach traktować faktograficznie, lecz mimo wszystko autorzy są zobowiązani do zachowania pewnej wierności historii, a więc trzymanie się chronologii, kreowanie bohaterów historycznych zgodnie z ich biografiami i odpowiednie umiejscowienie akcji. To mi wystarczy na utrwalenie elementarnych faktów, a jeśli postacie czy wydarzenia okażą się dla mnie szczególnie ciekawe, wówczas sięgam po fachowe opracowania.
Po tym wstępie chcę wspomnieć o jednej z dwóch niedawno przeczytanych powieściach historycznych. Pierwsza z nich jest autorstwa brytyjskiej mistrzyni tego gatunku, czyli Philippy Gregory. To jej zawdzięczam otwarcie się na ten gatunek literacki, ponieważ jej Kochanice króla przekonały mnie, że książki historyczne nie muszą być nudne. Solidne tomiszcza wychodzące spod jej pióra to kawał fascynującej podróży do przeszłości, zazwyczaj czasów renesansu, ponieważ Gregory można uznać za specjalistkę od dynastii Tudorów. Po długiej przerwie sięgnęłam po Błazna królowej, historii poświęconej Marii I Tudor, która po śmierci brata Edwarda musiała powalczyć o tron i przychylność społeczeństwa protestanckiej Anglii, w której chciała przywrócić wiarę katolicką, jak za czasów przed małżeństwem Henryka VIII z Anną Boleyn.
Historię poznajemy z perspektywy tytułowego błazna, którą jest hiszpańska Żydówka. Ona wraz z ojcem, drukarzem opuściła ojczyznę, kiedy Święta Inkwizycja spaliła na stosie matkę. Przez Francję dostała się do Anglii, gdzie miała po osiągnięciu 16. roku życia wyjść za mąż za innego ochrzczonego Żyda. Los Hanny potoczyłby się całkiem zwyczajnie, gdyby pewni przedstawiciele z dworu królewskiego nie odkryli u niej Wzroku, czyli daru ujrzenia obrazów przyszłości. Ten dar zainteresował umierającego Edwarda i w ten sposób Hanna wylądowała na dworze. Pod koniec życia jedynego syna Henryka VIII, szpiegowała dla przyjaciela Marię Tudor, jednak losy potoczyły się tak dynamicznie, że Hanna stała się powiernicą katolickiej królowej, której na drodze do tronu stanęła Jane Grey. Później na prośbę Marii, Hanna stała się przyjaciółką jej siostry Elżbiety, która po kilku działaniach przeciwko swojej starszej siostrze, przestała być oczkiem w głowie królowej.
Powieści poświęcone jakieś postaci są zazwyczaj tak skonstruowane, że raczej nie pozwalają czytelnikowi na zachowanie obiektywnego dystansu. Sprawiają, że główna bohaterka będzie przez czytelników bardziej preferowana, usprawiedliwiana niż postacie drugoplanowe. W związku z tym w Błaźnie królowej gardzę Elżbietą, irytuję się Hanną, która nie wie komu służyć. A przecież wiem, że w dziełach poświęconych Elżbiecie będę jej kibicować krytykując jej przeciwników, w tym Marię… Czuję się jak hipokrytka. Philippa Gregory potrafi manipulować uczuciami czytelnika, prowadzić go przez jej wizję historii Tudorów, a wszystko przez niebywały dar kreowania wyrazistych postaci, uwydatniania ich mocnych i słabych stron oraz ich ujęcie na tle obrazu niejednolitego i zagubionego w okresie intensywnych reformacji religijnych społeczeństwa.
Jednak nie wszystkie powieści historyczne przekonują czytelnika do głównego bohatera. Katarzyny Wielkiej nie polubiłam… Ale o tym przy recenzji powieści Ewy Stachniak.
Hah! Wiesz, mnie „Błazen królowej” podobał się chyba najmniej spośród powieści Gregory, z tego względu, że głównym bohaterem / narratorem nie jest ktoś z Tudorów / Plantagenetów. Wiem, ze to brzmi dziwacznie, ale nie przekonywała mnie narracja kogoś niezaangażowanego bezpośrednio w rozgrywające się wydarzenia 🙂 Niemniej jednak powieści Philippy wielbię i chyba nic tego nie zmieni!
Ja byłam początkowo nieco zaskoczona, że narratorem jest postać fikcyjna, bo pamiętam, że w „Kochanicach…” była nim Maria Boleyn, a w „Wiecznej księżniczce” chyba sama Katarzyna… Stąd pewnie wiele wydarzeń umyka oczom takiego obserwatora, ten problem pojawił się też u Stachniak, dlatego nie byłam zachwycona jej powieścią.