O tym, że w Polsce komiksy nadal nie cieszą się taką renomą, na jaką zasługują, to wszyscy wiemy. W tym roku usłyszałam, że jeszcze większy problem z uznaniem mają komiksy non-fiction, które często kwalifikują się do miana artystycznych. Zaskoczyło mnie to, ponieważ do tej formy logowizualnej przekonały mnie właśnie adaptacje autobiograficznych historii. Forma komiksowa zmienia wymiar prawdziwej opowieści, czego się nie czuje w przypadku opowiadań o superbohaterach, bajkach i innych komercyjnych narracjach. Nie wiem, jak bardzo wiedza tej osoby była zgodna z prawdą, bo w Znaku można przeczytać o czymś przeciwnym (choć może lepiej mają się twórcy komiksów artystycznych niż ich odbiorcy… może).
W każdym razie cieszę się, że mimo takiego problemu z odbiorem, coraz więcej wydawnictw poszerza swoją ofertę o komiksy (przed paroma dniami byłam zaskoczona informacją, że Prószyński i S-ka też je wydaje, pod logiem Wydawnictwa Komiksowego). Wśród nich pojawiło się wydawnictwo Wielka Litera, które na Targach Książki w Krakowie promowało owoc współpracy dwóch autorów Marcina Kołodziejczyka i Marcina Podolca Morze po kolana. Otwartość wydawnictwa w stronę nowego gatunku można wyjaśnić tym, że wydali już trzy książki reporterskie Kołodziejczyka, m.in. Bardzo martwy sezon, o którym wspominałam tutaj.
Z tego wpisu mogliście się dowiedzieć, że mam problem z docenieniem jego miniatur reporterskich. Nie czuję się komfortowo, kiedy czytając książkę wielokrotnie nagradzanego reportażysty, uznanego za jednego z najlepszych w Polsce, nie dostrzegam tego talentu, tej niezwykłości w przedstawianiu zwykłych historii o zwyczajnych ludziach. Zwłaszcza że jeśli chodzi o reportaż, jestem raczej mało wybrednym czytelnikiem.
Morze po kolana chciałam przeczytać nie tylko dlatego, że kolega do tego gorąco mnie zachęcał, nie tylko dlatego, że jeszcze rok temu byłam na etapie planowania pracy magisterskiej o komiksowych reportażach, ale głównie dlatego, że podczas spotkania z autorami, dowiedziałam się, że komiks został złożony z historii, które pojawiły się w Bardzo martwym sezonie. Byłam szalenie ciekawa, jak wyjdzie ich komiksowa adaptacja. Ponadto pomyślałam, że może w tej graficznej formie te miniatury bardziej mnie do siebie przekonają.
Choć inspiracją na fabułę Morze po kolana było kilka historii, bardzo różnych ludzi, autorzy postanowili stworzyć z tego jedną spójną całość. Wybrali trzech bohaterów, których aktualnym głównym miejscem bytu jest przystanek autobusowy, zwłaszcza w okresie pozasezonowym, kiedy na kempingu nieobecność turystów jest równoznaczna z brakiem roboty. Każdy z nich jest postacią bez większych aspiracji, bo nawet jeśli próbowali się wyrwać do większego miasta, jak na przykład Marian, na studia polonistyczne, szybko wrócili, z przekonaniem, że tam nie ma nic urzekającego. Każdy z nich ma barwne przeżycia za sobą, jak na przykład Gumowy, który stracił stopę podczas pracy w warsztacie samochodowym: „Na nogę spadł mu trzydziestoletni Opel Kadett z przerdzewiałym podwoziem, w dodatku bity, spawany i klecony domowymi sposobami — taki rzęch, że szkoda było go nawet dotykać.” [s.30]
Los bohaterów komiksu nie jest może godny pozazdroszczenia, tylko sęk w tym, że oni nie marzą o lepszym życiu. Biorą to, co życie im daje. Jest trochę niegórnolotnych refleksji, sprzeczności między tym, co wyznają a tym, co praktykują — ale brak w tym obłudy i fałszu. Scharakteryzowano tu prostotę, zwyczajność, ludzi żyjących z dnia na dzień — bez wzniosłych wniosków, roztrząsania problemów społecznych.
I chyba ten brak aspiracji do budzenia u odbiorców głębszych refleksji jest tym, co mi przeszkadza w reportażach Marcina Kołodziejczyka. Uważam, że dobry reportaż powinien oddziaływać na odbiorcę, jeśli nie wzbudzać w nim silnych emocji poprzez opowiadaną historię, to przynajmniej zachęcać czytelnika do jakichś tam rozważań nad kondycją świata przedstawionego w książce albo rewidowania własnych poglądów. W przypadku Morza po kolana, jak też Bardzo martwego sezonu czytam historie, które po prostu gdzieś i kiedyś się wydarzyły, prawdopodobnie gdzie indziej zdarzają się podobne — ale nic z tego nie wynika.
Z pozytywnym odbiorem u mnie spotkała się za to wizualna strona. Podoba mi się ta wyraźna „kredkowa” kreska. Ciekawym i praktycznym dla odbiorcy zabiegiem jest pokazywanie retrospektywy w czarno-białych barwach, chyba troszkę nawiązując do starych czarno-białych zdjęć i podkreślając duży dystans bohaterów do przeszłości: to stare dzieje, żyjmy tym, co teraz. Może ich dystans do życia jest tym, co wielu z nas powinno od nich przejąć?
Morze po kolana to ciekawie wykonany komiks, jednak mnie osobiście jego treść w najmniejszym stopniu nie ujęła. Nie kupuję idei prezentowania czegoś zwyczajnego dla samej zwyczajności, a tak odbieram historie mężczyzn zaprezentowane w niniejszym komiksie.