33 sceny z życia

  Reżyseria: Małgorzata Szumowska

„33 sceny z życia” to przejmująca i bardzo osobista opowieść o doświadczeniu, jakim jest śmierć bliskiego członka rodziny. O tym jaki ma to wpływ na rodzinę, jak dekonstruuje i bezpowrotnie zmienia życie wszystkich osób. Szczególnie Julii (w tej roli niemiecka aktorka Julia Jentsch) – głównej bohaterki filmu, z perspektywy której obserwujemy wydarzenia. (filmweb)

O tym filmie dużo się mówiło/pisało na różnych portalach czy w czasopismach, ze względu na liczne nagrody i nominacje. Spodziewałam się więc solidnego dzieła. A dostałam dramat bohaterki, która zmaga się z problemami i chorobami swoich rodziców. Początkowo myślałam, że fabuła obejmie czas rozwoju choroby nowotworowej matki, począwszy od bólu brzucha, przez pierwsze wizyty w szpitalu, chemioterapię, aż do ostatnich świąt i śmierci. Ten proces jest przygnębiający i przerażający, jak widzimy jak z energicznego człowieka staje się truchło. Choć kiedy widzę, jak chore osoby, które nie mają siły wstać z łóżka, ale zapalić papierosa owszem… to nie jest mi już ich tak żal. Naprawdę, sami sobie szkodzą. Rozumiem, nałóg nałogiem, ale w obliczu śmiertelnej choroby, to chyba można się powstrzymać. Film jest pełen metafizycznych motywów i symboli. Taka np. winda, która kilka razy się otwierała zanim zjechała jest szansą na poprawę relacji, na powrót, na naprawienie wyrządzony szkód.

Traumatyczne przeżycia mogą różnie wpływać na ludzi. Dla jednych to będzie proces uduchowienia, nawrócenia się, inni pogrążą się w szaleństwie czy zaskoczeni swoją bezradnością podejmą decyzje prowadzące do jakiegoś absurdu, niż będące wynikiem rozsądnego przemyślenia. Umiera osoba, więc obojętnie czy ktoś był wierzący czy nie, to o tym Bogu pomyśli, czy już o samych praktykach kościelnych. Filmowi bohaterowie przypominają o ostatnim namaszczeniu chorych, tylko nie wiem czemu chcieli to zrobić pokryjomu. Bali się reakcji nieprzytomnej, w agonii matki i żony? Ów ksiądz, który jak się później okazało nawet księdzem do końca nie był, bo dopiero się uczył w seminarium, jest ledwie klerykiem, przyszedł ubrany w dresie. Myślałam, że z powodu, żeby nie wystraszyć chorej, ale on tej sutanny nawet nie miał. Ostatnie namaszczenie chorego ojca odbywało się w jeszcze dziwniejszych okolicznościach. „Ksiądz” udzielał sakramentu klęcząc obok chorego, natomiast reszta towarzystwa siedziała byle jak na podłodze, jak po jakiejś imprezie. Powaga momentu jak nigdy. Jak już jestem przy imprezach to zauważyłam, że alkohol wśród filmowych postaci jest dobry na każdą okazję. Wracając do powagi, pogrzeb był tak świetnie zorganizowany, że na cmentarzu pogubili drogę do grobu, i zawracali. Uśmiech wywołał na mnie tekst Stuhra, który dzwoniąc do księdza-studenta mówi, że chyba ojciec umarł i ma przyjść udzielić sakramentu (tak swoją drogą ostatnie namaszczenie chorych udziela się u chorych, ale żywych, w końcu dlatego ostatnie), po czym mówi, że on może jednak nie umarł i ma nie mówić tam komuś o jego śmierci. Po prostu nie mogłam. Niesamowicie rozbawiła mnie dość smutna scena bożonarodzeniowa, kiedy choinka rozwala całą atmosferę świąt. Bohaterowie się kłócą, nie litując się nad chorą matką, a w tle ktoś walczy z postawieniem choinki, która wciąż się przewraca.

Naprawdę mam mieszane uczucia względem tego filmu. Brak pewnej wzniosłości towarzyszącej tego rodzaju filmów. Temat poważny, występujące absurdy można uzasadnić, ale to nie było to, co sprawiło, żebym o tym filmie powiedziała głęboki czy wielki. Dla mnie ponadprzeciętny, ale niewybitny.

Ocena: 6,5/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *