Dzikie róże Anety Jadowskiej są, zdaje się, filmem pisanym dla Marty Nieradkiewicz, która skupia w tym dramacie całą uwagę na siebie, pokazując, że dysponuje wysokimi umiejętnościami aktorskimi. Jej bohaterka jest kobietą zagubioną, nieodnajdującą się w roli matki dwójki dzieci i żony męża pracującego w Norwegii, co wiąże się z tym, że w domu bywa rzadko. Poznajemy ją w dramatycznym momencie, ale szczegóły tragedii, czyli przyczyny pobytu Ewy w szpitalu nie są znane. W tym nie pomaga nawet opis filmu, który według vlogera O SZEROKO POJĘTEJ KULTURZE zdradza aż nadto fabułę. Od siebie powiem, że gdyby nie opis dystrybutora i próby odnalezienia jego elementów w obrazie filmowym, to historia Dzikich róż wydawałaby się jeszcze bardziej zagmatwana i niezrozumiała. Sugeruję wręcz, że opis należy przeczytać przed seansem, ponieważ pytania wokół licznych niedomówień obecnych w filmie nie uzyskują odpowiedzi.
Wynika to z dawania sprzecznych sygnałów, które są chyba następstwem zamiaru zmylenia widza i utrudnienie uzyskania odpowiedzi na główne pytanie: co Ewa zrobiła z dzieckiem? Długi pobyt w szpitalu wyklucza aborcję, krew na pościeli sugeruje poronienie, a wyklucza poród, natomiast niedawne urodzenie dziecka zostaje zasugerowane przez scenę, w której Ewa nie zgadza się na współżycie z mężem. A na dodatek później pojawia się jeszcze jedna scena, w której mąż podaje Ewie kieliszek i widać na jej twarzy zakłopotanie, wyrażające, czy wypić, by nie podpaść mężowi, czy troszczyć się o swoje zdrowie, jej zachowanie bacznie obserwuje matka – tym razem próbuje się zasugerować widzom, że bohaterka jest w ciąży. Rozwiązanie zagadki jest oczywiście kompletnie inne, tylko że ja w tym momencie czuję się oszukana. Jest to irytujący zabieg, podobny do tego, którym często grzeszą autorzy współczesnych kryminałów – mordercą okazuje się bohater, który niemal w ogóle nie pojawił się wcześniej książce, na koniec dorabia się nowy wątek, byle tylko zaskoczyć odbiorcę. W przypadku Dzikich róż irytująca jest niekonsekwencja w sygnałach, mających na celu przybliżyć okoliczności dramatu bohaterki. I to sprawia wrażenie filmu trudnego w odbiorze, strasznie zagmatwanego, a problem tkwi w niedopracowaniu scenariusza.
Dzikie róże są opowieścią przede wszystkim o kobietach. Na pierwszy plan wysuwa się pogrążona w depresji Ewa, która jest rozdarta między pragnieniami a zobowiązaniami, pogrążona w depresji. Zawodzi swoje dzieci, które opuściła na długi czas, spędzając go w szpitalu. Z jednej strony zbuntowana 9-latka, która ma liczne pretensje do matki, z drugiej zaś dwulatek Jasio, który po spuszczeniu z niego oka niespodziewanie znika. Męża też rozczarowuje, według niego Ewa psuje każdą chwilę, czy to opuszczając dzieci na tak długi czas, czy to z przyczyn zdrowotnych nie mogąc uczestniczyć w I Komunii Świętej córki, czy to gubiąc dziecko. Ewa raz zbiera się na odwagę, by wyrazić samotność, jaką czuje, by uświadomić mężowi, że dom, na który on pracuje, nie jest miejscem marzeń jej ani dzieci. W tym wątku pojawia się pytanie skierowane pracujących za granicą: czy dom i rodzinę buduje się za pomocą pieniędzy? Przeczącą odpowiedź usłyszymy z ust kolejnej kobiety, tu już wspomnianej 9-latki, która uważa, że zanim ojciec przyjechał, w domu było inaczej… wesoło. Jej wszechobecny bunt, którego największy wybuch nastąpił podczas uroczystości przyjęcia komunii, pośrednio obrazuje, czym dla dziecka jest rodzina. Warto tu wspomnieć, że jest to kolejny w tym roku polski film (po dokumencie Komunia i fabule Cicha noc), poprzez który portretuje się rodzinę w uroczystych okoliczności, obnażając pozory idealnego obrazka, którym zazwyczaj karmią nas reklamy.
Trzecią kobietą jest matka Ewy, która jest jedną z nielicznych kobiet na wsi, niekrytykującą otwarcie zachowań córki i dającą wsparcie we wszystkich decyzjach – podzieli się nawet z radami, jak ukryć ślady niechlubnej przeszłości. Pojawia się jeszcze Basia, przyjaciółka Ewy, w której niby ma wsparcie, ale jak przekonuje się podczas rozmowy w samochodzie, nie do końca takie, jakiego potrzebuje.
Sytuację głównej bohaterki utrudnia także fakt, że mieszka na wsi. Po pierwsze jest to miejsce, które generuje plotki i niemożliwe jest ukrycie zakazanego romansu, po drugie trudno z niego się wydostać, zwłaszcza gdy zostało się sprowadzonym do odgrywania roli kury domowej. Potrzeba dużo silnej woli i samozaparcia… I choć wydaje się, że bohaterka na to się zdobędzie… To moim zdaniem zakończenie historii komplikuje opowieść i ocenę bohaterki jeszcze bardziej. To drugie jest wręcz niemożliwe, bo choć Marta Nieradkiewicz odgrywa postać tak doskonale, że widzimy emocje Ewy, ale ich nie odczuwamy, nie znajdujemy też dla jej decyzji zrozumienia ani nic, co sprawiłoby, że stanęłabym po jej stronie czy chciałabym jej kibicować. Bo jest postacią zbyt złożoną i niebudzącą zaufania – jak dzikie róże: piękne i kłujące.
Niestety film Anety Jadowskiej niezbyt się udał, poza kreacją głównej bohaterki (bo już relacje między bohaterami były raczej jałowe), dostajemy film z niekonsekwentnym scenariuszem, któremu trzeba zarzucić również mnogość przedłużających się i nużących scen z przepięknymi okolicznościami przyrody – w większości przypadków były one puste semantycznie i zbędne. W tym dramacie przede wszystkim zabrakło emocji, które udzieliłyby się widzowi.
Ocena: 5/10