Śmiało mogę wysunąć tezę, że każdy z nas trudził się z nauką rozmaitych języków obcych. Częściowo w szkole, częściowo na kursach w szkołach językowych, czasami samemu przy samouczkach czy podczas praktyki za granicą. Być może są wśród nas szczęściarze, którzy urodzili się w dwujęzycznej rodzinie albo tacy, co w mig opanowują kolejne języki. Jako Polacy należymy do tej grupy, która bez opanowania języka obcego praktycznie nie porozumie się za granicą, choć wiadomo, że pewne próby powodzenia bez tej nauki osiągniemy u naszych popołudniowych i wschodnich sąsiadów, ze względu na wspólną przynależność do języków słowiańskich. Ale czy wiecie, że mieszkańcy pewnych krajów, głównie anglojęzycznych, pozostają monoliglotami? A niemal każdy Afrykańczyk skazany jest na bycie poliglotą?
Gaston Dorren wyłonił spośród kilku tysięcy języków dwadzieścia, których opanowanie pozwoli nam się porozumieć z większością obywateli świata w ich języku ojczystym bądź drugim. Wśród nich znalazły się: wietnamski, koreański, tamilski, turecki, jawajski, perski, pendżabski, japoński, suahili, niemiecki, francuski, malajski, rosyjski, portugalski, bengalski, arabski, hindi/urdu, hiszpański, mandaryński i angielski. Każdemu z nich autor poświęcił odrębny rozdział, w którym stara się uchwycić specyfikę języka, jego historię, kulturę oraz wyjaśnić jego obecną pozycję na świecie. Tak jak każda mowa i pismo są znacząco różne, tak każdy rozdział to zupełne inna historia. I to jest chyba największy atut tej publikacji, ponieważ nie ma schematu, który narzuca autorowi w określony sposób pisać o językach.
Zaczyna od swoich zmagań z nauką wietnamskiego i opanowanie licznych zaimków osobowych. Przygląda się problemom opanowania języków tonalnych, pokazuje jak walka o zachowanie tożsamości językową może prowadzić do krwawej rzezi (tamilski), a także omawia, jaki stosunek mniejszości do większości językowych na danym obszarze stanowi ryzyko wewnętrznego konfliktu, a tym samym wyjaśnia, dlaczego wojny domowe rozegrały się w krajach, które uwolniły się od kolonizatorów. Dowiadujemy się, jak uciążliwy dla samych użytkowników jest jawajski, ze względu na kamrę, którą należy używać w sytuacjach oficjalnych, albo precyzyjniej to określę, w rozmowie z nie najbliższymi i zaprzyjaźnionymi ludźmi. Jawajski jest jednym z najbardziej podkreślających hierarchię społeczną – a jest to następstwo holenderskiej kolonizacji. Z kolei japoński wydaje się najbardziej genderowy, okazuje się, że swoją płeć w mowie nie zaznacza się zaimkami osobowymi i końcówkami czasowników, przymiotników czy rzeczowników, lecz stosowaniem innych wyrażeń. Wyjąwszy także tu obecne elementy neutralne płciowo język dzieli się na kwiecistą mowę kobiet oraz męski slang. Przy hiszpańskim głównym bohaterem jest czasownik być, który tu ma dwie formy ser lub estar – ich zastosowanie wcale nie wydaje się takie intuicyjne. Przy mandaryńskim nie ma zaskoczenia, gdy autor przygląda się pismu logograficznemu.
O tym, że nie jest to taka zwyczajna książka charakteryzująca wybrane języki i kultury, lecz opisująca pewne historyczne procesy, wskutek których niegdyś bardzo podobne mowy stają się dla siebie całkiem niezrozumiałe (kto by pomyślał, że rosyjski ma tyle wspólnego z angielskim?), zanikają lub na wieki popadają w niełaskę, by później dominować na pewnym obszarze – świadczy ostatni rozdział, o angielskim. W nim Dorren rozmawia z rodzimym użytkownikiem angielskiego m.in. o przyszłości tego języka. Jak wiemy, jeszcze przed wiekiem językiem dyplomatycznym, którym posługiwano się w na międzynarodowych salonach był francuski. Z czasem wyparł go angielski, który jest powszechny na całym globie, dzięki swej prostocie mogą go opanować nie tylko Europejczycy i Amerykanie, ale też Azjaci i Afrykańczycy. Rozmówcy zastanawiają się, czy zwycięstwo angielskiego jest ostateczne? Koncepcje nad przyszłością angielskiego wysnute przez Dorrena są ciekawe, dobrze umotywowane… i pozostaje czekać, która z nich się spełni.
Jeszcze wspomnę o takim szkopule… Ojczystym językiem Dorrena jest limburski, napisał książkę po angielsku, w której resztę języków świata porównuje właśnie z nim, a my to wszystko czytamy w polskim tłumaczeniu, dzięki pracy Anny Sak, która musiała pewne wyjaśnienia przełożyć jeszcze na specyfikę naszego języka. Chyba żadna inna książka tak bardzo nie uświadamia trudu pracy tłumacza, bo tu mamy do czynienia z wielopoziomową translacją. Myślałam o tym za każdym razem, gdy Dorren na przykładzie angielskiego starał się wyjaśnić pewne struktury językowe.
To była fantastyczna podróż po wieży Babel, pokazująca językowy obraz świata, bo nic innego tak nie zdradza naszego sposobu myślenia i odbierania tego, co nas otacza, jak nasz język. Być może ta książka zachęci część czytelników do nauki języka, którego nigdy wcześniej nie rozważali w swoich planach. Babel. W dwadzieścia języków dookoła świata na pewno pokazuje jedno: językoznawstwo wcale nie jest takie nudne, jak może się wydawać co niektórym (tak, mnie też).
1 thought on “Językowy obraz świata (Babel. W dwadzieścia języków dookoła świata – Gaston Dorren)”