Wojna w Syrii i biblioteka. Wojskowi zrzucają bomby, cywile w tym czasie czytają książki. Ryzykują życiem, by dotrzeć do biblioteki lub uratować książki z kolejnej bombardowanej kamienicy. Nie do takiego obrazu wojny przywykliśmy, prawda? Kolejny obrazek: gdy jedna z mieszkanek Daraji po eksporcie do Damaszku nie chce od witających ją ludzi chleba, ale książkę (czym nie zyskuje sympatii u nowych sąsiadów). Czy pragnienie literatury (i kultury w ogóle) może być silniejszy niż głód ciała? W czasach pokoju tak, w czasach wojny wydaje się, że kiedy burczy od wielu dni w brzuchu, trudno myśleć o czytaniu. Reportaż Mike’a Thompsona zrewiduje nasze spojrzenie na życie podczas wojny i przypomni polskim czytelnikom, po co w okresie zaborów powstawała literatura ku pokrzepieniu serc. Bo choć obie sytuacje rozgrywają się w innych czasach i kulturze, wydaje się analogiczne. Zbyt wiele w kontekście rozmaitych wojen mówi się o cierpieniach fizycznych i niemożności zaspokojenia potrzeb fizjologicznych. A przecież strona psychofizyczna też jest ważna.
Mike Thompson, doświadczony korespondent wojenny, trafił na świetny, bo nieoczywisty temat. W Darajii działa(ła) tajna biblioteka w piwnicach zrujnowanych budynków, o której wiedzą nieliczne, zaufane osoby. To niewielka izba, w której stoją regały wypełnione książkami z rozmaitych dziedzin oraz reprezentujące różne gatunki literackie – egzemplarze pozyskane z biblioteczek z rujnowanych domostw czy też od czytelników, którzy boją się, że niebawem i ich zbiór zostanie obrócony w proch. Biblioteką opiekuje się czternastoletni Amdżad, który skrupulatnie kataloguje wszystkie książki, odnotowuje wypożyczenia i zwroty, a w międzyczasie dokształca się z książek, bo wojna przerwała jego edukację szkolną. Pomysł na bibliotekę zrodził się wśród młodych studentów, którzy przez pierwsze miesiące konfliktu zbrojnego i zamknięcia uczelni skupili się na uprawie ogródka (choć szczęśliwie wojny nie mamy, ten scenariusz wydaje się nam dobrze znajomy, nieprawdaż?), ale potem stwierdzili, że to za mało. Brakuje im bodźca intelektualnego, a nie zapowiada się, by mieli niebawem na studia wrócić. Stąd głód wiedzy zaprowadził ich do książek, do organizowania spotkań, debat, aż wreszcie utworzenia biblioteki. Miejsca, w którym mogli na chwilę zapomnieć o tym, co dzieje się na zewnątrz.
Jak widzicie jest to temat, który zyska zainteresowanie u każdego miłośnika literatury, nawet jeśli nie przepada za reportażami wojennymi czy literaturą non-fiction w ogóle. Osobiście obawiałam się, czy informacje dotyczące konfliktu w Syrii, które dla zarysowania tła musiały się pojawić, nie zdominują książki. I niestety tak jest, dlatego że autor miał tak naprawdę mało materiału dotyczącego bezpośrednio tematu książki. W związku z tym obrał strategię, którą rozciąga ten wątek jak tylko się da przywołując rozmaite inne fakty związane z Syrią, wojną, polityką, o bombardowaniach, o głodujących cywilach itd., by potem znów powrócić do głównego tematu i zdradzić parę kolejnych informacji, albo co gorsza powtórzyć w innej formie, o bibliotece i kulturze w Darajii. I gdyby w tytule książki nie było akcentu na temat biblioteki, taka forma reportażu wojennego byłaby w porządku, porusza w nim wiele aspektów wojny, wśród których sporo uwagi poświęca kulturze i rozwojowi duchowo-intelektualnemu, który pozwala cywilom wytrwać przy zdrowych zmysłach, a czasem zapomnieć o dokuczającym głodzie. Tymczasem autor przyciąga uwagę czytelników tematem, jakże ciekawym, ale zapewniającym materiał na długi reportaż w prasie, a nie na książkę.
Kolejna rzecz, która mnie niezmiernie irytowała, to narracja reportera. Zastanawiam się, czy taki emocjonalny sposób komentowania doświadczeń bohaterów wynika z reporterskiego przeświadczenia, że czytelnik jest zbyt leniwy i ma nierozwiniętą empatię, by przejąć się losem postaci i zrozumieć, że ich przeżycia są straszne i niesamowite zarazem? Akcentowanie wyjątkowości opisywanej sytuacji, w tym banalne autorefleksje (że oni tam głodują, a ja za chwilę idę z żoną na kolację do znajomych, podczas której będziemy jeść, nie dlatego że jesteśmy głodni, lecz dlatego że jedzenie po prostu jest) sprawiało wrażenie, że narratorem jest osoba, która pierwszy raz widzi wojnę, jej niesprawiedliwości i musi sobie uświadomić, że to stan tak odmienny od tego, który wiodą mieszkańcy bogatych państw żyjących w pokoju. Taki sposób przedstawiania wojny odbieram dwojako: albo autor jeszcze za mało widział i doświadczył (choć przecież ma już kilka reportaży wojennych na koncie) albo pisał ją z myślą o odbiorcach na poziomie przedszkolaków lub uczniów pierwszego etapu edukacji szkolnej.
Uważam, że dobry reportaż powinien opisywać pewne zjawisko, zdarzenia, ale pozostawiając przestrzeń dla czytelnika, który sam do tematu książki się ustosunkuje, zarówno pod względem emocjonalnym i empatii wobec bohaterów, jak i swojego stanowiska wobec opisywanej sprawy czy też autorefleksji, gdy zechce ją porównać ze swoją uprzywilejowaną sytuacją. Mike Thompson tę przestrzeń zawłaszcza swoimi poglądami i uczuciami, dopowiada coś, co powinno pozostać niedopowiedziane, by silniej wybrzmiało i rezonowało w odbiorze.
Świetny temat, z ważną i nieoczywistą kwestią o roli kultury w okresie wojny, ale sama forma tego reportażu pozostawia wiele do życzenia.