Jeśli czytacie tylko pierwsze zdanie z recenzji – to powiem: sięgajcie bez wahania. Jest to jedna z tych książek, które można śmiało podarować w prezencie, nawet słabo znanej koleżance czy szefowej. Bez względu na to, czy preferuje tytuły z listy bestsellerów czy ambitną prozę, bo Dziewczyna, kobieta, inna to przykład całkiem udanej literatury środka. Lektura przyjemna i łatwa w odbiorze, a przy tym jest toopowieść bardzo wartościowa i poszerzająca horyzonty myślowe i emocjonalne. Właśnie przy książce Evaristo odkryłam, że można poszerzać nie tylko wiedzę, ale też zasób emocji, poziom wrażliwości, a to z kolei przekłada się na granice tolerancji i empatii. Nie trzeba utożsamiać się z bohaterkami, aby je zrozumieć. Choć padają przy tej książce deklaracje, że różnorodność postaci i ich historii pozwala nam się w nich przejrzeć – dla mnie ich doświadczenia są całkiem odmienne od moich, jakbym żyła nie tylko w innej kulturze i epoce, ale wręcz na innej planecie – są one prawdziwe, z krwi i kości, z bólu i radości. Właśnie ta odmienność bohaterek (i nie używam tego określenia w sposób wartościujący – bo nie chodzi o to, by się porównywać) pozwoliło mi rozwinąć empatię i zrozumieć, że rzeczywistej motywacji działań innej osoby czasem nie jesteśmy w stanie odkryć, bez poznania jej historii, za którą z kolei stoją przeżycia matki, babki i prababki, stanowiące zarys dziejów kobiet i ich roli społecznej. I nie chodzi tu nawet o dziedzictwo, bo te albo przejmujemy albo mu się przeciwstawiamy. Pytaniem właśnie jest: dlaczego stanowczo się buntujemy przeciwko dokonaniom poprzedniego pokolenia albo powtarzamy los rodzica? I odpowiedź, która komplikuje to wszystko: nie ma schematu, którym moglibyśmy się posłużyć, by podczas jednego spotkania z człowiekiem zrekonstruować jego domyślne doświadczenia… by sprawiedliwie „sklasyfikować”. Nie wszystkie gesty odbiegające od tych, do których przywykliśmy, są wyrazem buntu czy podążaniem za modą. I mam świadomość tego, że to, co właśnie pisze, wydaje się trywialne, a jednak wciąż nie jest oczywiste dla wszystkich. Co więcej, powieść Evaristo rewiduje granice naszej tolerancji (nawet najbardziej otwarte osoby je mają), odkrywa ukryte uprzedzenia, stereotypy, przez pryzmat których patrzymy na innych. Tylko, że nie zostajemy skarceni czy zawstydzeni (może ciut…), lecz spływa na nas coś w rodzaju objawienia i agape do wszystkich ludzi, którzy odważnie podążają swoją drogą: „no przecież to jasne, jak mogłam myśleć inaczej, jak mogłam za kreację wziąć coś, co jest wynikiem wieloletnich poszukiwań własnej tożsamości, jak mogłam współczuć komuś, kto właśnie w tym innym sposobie życia się spełnia i jest szczęśliwy”. I to dlatego chciałabym, aby tę książkę przeczytał każdy. By potem mogli inaczej spojrzeć na siebie, z większym zrozumieniem, nawet jeśli różnica pokoleniowa nie pozwala nadążyć za językiem młodych. Mam wrażenie, że ten kalejdoskop historii dziewczyn w różnym wieku, o różnym statusie społecznym, rasie, pochodzeniu etnicznym… wypełnia lukę, której mi brakuje w wciąż dominującym dyskursie feministycznym dążącym do równości. Stanowi nie tylko afirmację różnorodności i odmienności, ale przede wszystkim nadzieję dla nierówności – nie utopijną obietnicę, że kiedyś ona zniknie – w której dostrzega się twórczy czynnik do różnych form samorealizacji. I zachętę do działania, by z całym bogactwem odmiennych przeżyć i interesów wspólnie tworzyć ruch, który stawi opór dominacji – bez względu jak w danym okresie jest ona definiowana.
Najcenniejsza historia w tym zbiorze, w mojej ocenie, dotyczy Dominique i jej opartym na przemocy związku z Nzingą. To jeden z nielicznych głosów mówiących, że władza nie ma płci, że przemoc w związku nie jest zjawiskiem występującym tylko w świecie heteronormatywnym, a oprawcą nie zawsze jest mężczyzna. Naiwną jest teza, którą Lindy Scott opierała na obserwacji środowiska naszych bliskich krewnych szympansów bonobo, że w systemie matriarchalnym nie byłoby przemocy i nadużywania władzy. Celem powinno być dążenie do politycznego uniseksualizmu, w którym odnajdą się nie tylko te dwie płcie biologiczne, ale też niebinarne tożsamości płciowe. Systemu, gdzie jasne będzie, że przemoc wynika z poczucia władzy, a nie płci. Obecnie wciąż najwięcej władzy mają mężczyźni, dlatego oni najczęściej są oprawcami. Ale problem nie leży w tożsamości płciowej.
Można Dziewczynie, kobiecie, innej zarzucić bajkowość, bo wszystkie mniej lub bardziej dramatyczne historie bohaterek prowadzą do szczęśliwego zakończenia, do przebaczenia, akceptacji, wyjścia z opresji, lepszego życia itp. Rozumiem, że poprzez ten zabieg autorka chciała dać siłę i nadzieję kobietom znajdującym się w podobnych sytuacjach, że to miała być powieść na pokrzepienie ducha. Tylko, że prawdziwe życie nie jest takie łaskawą. Evaristo buduje nadzieję na wierze w siłę więzi rodzinnych. Co można jednak powiedzieć kobietom, od których rodzina odwróciła się na zawsze, bo nie jest w stanie zaakceptować nieślubnego dziecka, męża innej narodowości albo to, że nie identyfikuje się z biologiczną płcią? Naprawdę mają czekać na księcia, który wyzwoli je z niedoli i pokocha najprawdziwszą miłością? Bo w taki sposób uśmiecha się los do Grace, sierotki porzuconej przez rodzinę i pracującej jako służąca. I choć później życie ją jeszcze boleśnie doświadczy, ostatecznie może uważać się za szczęściarę (o ile rola żony bogacza i matki ją satysfakcjonuje). To jest paradoksalnie zarazem słaba i mocna strona książki.
Zwrócę uwagę jeszcze na formę pisania Evaristo, która jest kolejną, tym razem wizualną rzeczą, oprócz wymowy zebranych historii, przywołującą skojarzenie z bell hooks – feministki, która polemizuje z ideą równości i walki o wspólny interes wszystkich kobiet. Tak jak rezygnacja z wielkich liter miała odwrócić uwagę od tego, kim bell hooks jest, a skierować na to, co wyłania się z jej książek, tak w powieści Evaristo sensu mamy szukać nie w języku, lecz w przedstawionych historiach. To one niosą przekaz, bez względu na ich formę zapisu. Mam właśnie poczucie, że cała Dziewczyna, kobieta, inna była pisana w duchu idei bell hooks, jej dążeniu do dostrzegania różnic w przeżyciach i oczekiwaniach – stąd tak różnorodne bohaterki i ich historie. To bell hooks dostrzegła i zarysowała problem, który sprawia, że tak wiele z nas ma opory przed nazywaniem siebie feminist(k)ą, a jeśli już to robi, zaraz dodaje „ale”, bo wciąż mamy konflikt interesów.
Chcę wierzyć w moc tej książki, że może zmienić nasze postrzeganie innych, wrogość zastąpić empatią, nienawiść próbą zrozumienia. Ale najpierw wszyscy muszą ją przeczytać.