Brigitte Bardot Cudowna, reż. Lech Majewski
Z tym filmem mam tak, że im dalej od seansu, tym łaskawiej go wspominam. Początkowo zarzucałam brak spójności, mocno odjechaną scenerię, nieprzystający wyglądu bohaterów do ich wieku oraz banalną i naiwną opowieść o poszukiwaniu ojca, która wydaje się zaledwie pretekstem do szafowania surrealistycznymi (i pięknymi) obrazami i fetyszyzowania ulubionej, tytułowej gwiazdy kina.
Z perspektywy czasu myślę, że nie można oceniać tego filmu w kategoriach realizmu. A takie podejście wzięło się stąd, że pierwsze sceny zapowiadają kolejną sentymentalną opowieść o PRL-u, z jego wszystkimi szkolnymi koszmarkami w postaci fartuszków, portretów dygnitarzy politycznych, surowych nauczycieli, niewygodnych ławek oraz jego mroczną polityczną stroną: wizyty tajnych agentów w domu, dzięki którym matka bohaterka ma nadzieję uzyskać informacje o zaginionym mężu. W ostatnich latach pojawia się całkiem sporo tego rodzaju narracji, a tutaj pojawiające się elementy surrealistyczne w szkolnej rzeczywistości przywoływały skojarzenia z 7 uczuć Marka Koterskiego. To było jednak preludium do zasadniczej opowieści. Tę jednak trudno opowiedzieć, bo na poziomie podstawowym jest to film drogi, a jej celem jest znalezienie ojca. Jest to też w pewnym sensie droga dojrzewania chłopca, podczas której odkrywa swoją seksualność, ale też prawdę o matce i o listach od ojca porównywalną z odkryciem, że święty Mikołaj nie istnieje.
Wątek fabularny wydaje się być niczym wobec tego, co rozgrywa się w warstwie wizualnej i muzycznej (za obie odpowiada sam reżyser). Podczas oglądania zastanawiałam się, ile kaw musiałabym wypić, by mieć taki natłok pomysłów i równocześnie je wszystkie zrealizować. Końcowe sceny przywoływały skojarzenia z powieściami Jacka Dukaja, szczególnie z Wrońcem i stylem animacji Bartosza Bagińskiego Katedra.
Podczas pobytu na Ińskim Lecie Filmowym Lech Majewski zdradził, że nie lubi być reżyserem i robienie filmów jest męczące. I to widać. Majewski jest artystą – malarzem, grafikiem, chce wizualizować swoją bogatą, nasyconą dziełami sztuki wyobraźnię i ujmuje to w formie filmowej, która wyraźnie go męczy: stąd banalny scenariusz, dialogi i bohaterowie. Dlatego Brigitte Bardot Cudowna broni się tylko jako perfekcyjna wizualizacja snu, z jego surrealizmem, niestarzeniem się bohaterów, nakładających się dróg i miejsc, światem pozbawionego logiki i stabilnej konstrukcji, w którym nic nie trzyma się kupy. Ale to ocena człowieka na jawie. Może widzowie nie powinni się budzić.
Silent Twins, reż. Agnieszka Smoczyńska
Opisana przez Marjorie Wallace historia milczących bliźniaczek (książkę niedawno wydało wyd. Czarne) jest na tyle niebanalna, zaskakująca i wręcz nieprawdopodobna, co filmowa właśnie. Doczekała się już sztuki teatralnej oraz dokumentu, ale opowiadający tę historię chcieli jeszcze fabuły. Cieszę się, że z opartym na jej reportażu scenariuszem Andrea Seigel postanowiła skierować się do Smoczyńskiej – na jej wybór wpływ miała projekcja Córek dancingu. I wydaje mi się to nieprzypadkowe, ponieważ obie historie wydają się równie nietypowe, a ich protagonistki są urocze i brutalne zarazem, łączy je wyjątkowa więź, miejscami toksyczna. Seigel dobrze widziała, że reżyserka wie, jak takie historie przedstawić, nawet jeśli przyjdzie się zgodzić na drastyczne zmiany w scenariuszu.
I efekt jest oszałamiający. Nie wiem dlaczego obawiałam się tego filmu, tej historii… Chyba spodziewałam się, że film obnaży sekret kryjący się za paktem bliźniaczek i będzie on psychicznie druzgocący? Nie będzie spoilerem to, że film nie odkrywa sekretu, nawet nie sugeruje przyczyny milczenia – bo tego tak naprawdę nikt nie wie. Możemy snuć domysły, że był to przejaw niezgody na przeprowadzkę do białej Walii i doświadczaną przemoc w szkole. Tylko, że to mogłoby być zbyt proste. Obserwując bohaterki, dostrzegamy, że ta nić porozumienia nie jest ich wspólną decyzją. Jest w niej element odgórnego przymusu, działania w siostrzeństwie. W pewnym momencie przestaje nas interesować, dlaczego nie komunikują się ze światem zewnętrznym, ale która z sióstr narzuciła drugiej takie postępowanie? Zauważamy to, na co zwrócił uwagę jeden z nauczycieli w szkole specjalnej, który zdecydował się rozdzielić siostry – mają na siebie zły wpływ. Jednak rozdzielenie ich było w skutkach dużo gorsze. Nie mogą żyć osobno, nie mogą żyć razem. Jedna od drugiej zależna i jest to zależność toksyczna. To bodaj pierwsza historia, która bliźniaczą więź przedstawia jako więzienie. Szalenie jestem ciekawa, jak tę relację odbierają inne bliźnięta. Gdy zazwyczaj śmierć brata/siostry wydaje się w takim rodzeństwie bardziej dotkliwa (niż w niebliźniaczym), niemal jak amputacja kończyny (tę synchronizację i odczuwanie tego, co dzieje się z zamkniętą w innym pokoju siostrą widzimy też w filmie), tutaj wydaje się, że jedna dla drugiej jest gangreną. I w tym kluczu można odczytywać tragiczne, a zarazem wyzwalające zakończenie.
Oszałamiająca jest nie tylko historia, ale też to, w jaki sposób została opowiedziana. Różne formy (zawiera elementy animacji kukiełkowej Barbary Rupik – są cudowne!) i bogactwo środków stylistycznych sprawia, że film ociera się o kicz, zbliża się do granicy artystycznej przesady. Ale jej nie przekracza. Ta różnorodność jest spójna i fabularnie uzasadniona. Rozdziela bury realizm otoczenia bohaterek od wybujałego świata fantazji (w tej jednak też nie brakuje dramatyzmu i odzwierciedlenia doświadczeń), do którego uciekają i są bardziej w nim bardziej zanurzeni niż w realu.
Bardzo dobry film, gęsty od emocji i doznań artystycznych, urzekający ale i przerażający. Zdobyte nagrody w Gdyni jak najbardziej zasłużone. U mnie znajduje się w trójce najlepszych polskich produkcji tego roku. O dwóch pozostałych, mających premierę w listopadzie, przeczytacie za jakiś czas.