Autor: Toby Clements
Łatwo coś określić parodią, co choć odrobinę nawiązuje i ośmiesza do konkretnej rzeczy. Jednakże trudno jest napisać inteligentną i błyskotliwą parodię, która rzeczywiście śmieszyłaby odbiorcę. W książce Clementsa nawiązań do słynnej powieści Dana Browna jest wiele: choćby postać Gronostaja, fakt, że profesorowi winda z niczym się nie skojarzyła, czy powiązania rodzinne ofiary z współpracowniczką głównego bohatera, oraz objawienie wielkości tej współpracownicy. Jest to przede wszystkim parodia języka francuskiego. Czytamy język mówiony, co wpierw wyprowadza czytelnika z równowagi, a następnie upiornie irytuje. Nic zabawnego, naprawdę, zwłaszcza, kiedy przy tym pojawiają się błędy, które jest są widoczne dla każdego, kto choć trochę miał styczności z tym językiem obcym. Nie wiem na jakiej zasadzie autor czy tłumacz pomijał pewne głoski, gdyż francuzi nie wymawiają pisanego h, a nie wypowiedzianego. Brak logiki w tym. Kolejną rzeczą, która mnie wzburzyła, że miałam ochotę książką rzucić (czego nie zrobiłam tylko dlatego, że byłam w autobusie), to od kiedy żeńska wersja bratanka, okazuje się siostrzenicą? Tu zarzut w stronę tłumacza, gdyż w języku angielskim siostrzenica i bratanica brzmią tak samo.
Pomijając wszelkie błędy, fabuła książki wcale nie intryguje, nie wciąga i nie porywa. I określenie tej parodii jako inteligentnej i dowcipnej jest grubo przesadzone. Może kilka razy zrozumiałam do czego „pije” autor, ale to wcale nie bawiło. Mam uraz do parodii po filmach, widzę, że w książce też to nie wychodzi najlepiej. Kiepsko.
Ocena: 2/6