Autor: Ireneusz Gębski
„W cieniu Sheratona” to książka bardzo współczesna poruszająca temat życia emigrantów w Anglii. Bowiem w ostatnich czasach bardzo dużo się o tym mówi, jeszcze więcej osób wyjechało, w tym wielu moich znajomych i wielu z Was, czytelnicy bloga. Przyczyną tej emigracji nie jest trudna sytuacja polityczna w kraju, lecz praca. I to nie w tym rzecz, że u nas tej pracy nie ma, ale w tym, że jest ona nieopłacalna. Tamtejsi kelnerzy, sprzątacze zarabiają cztery razy więcej niż u nas. Ale myślę, że o tym już każdy wie. Autor tej książki prezentuje nam życie na emigracji w sposób rzeczywisty i konkretny. Tam wcale nie jest łatwo. Szybko wyzbywa w czytelniku złudną wizję życia Polaka w Anglii, jako że w luksusach i bogactwach. Praca jest ciężka, co prawda bardziej płatna niż w Polsce, ale zarobki nie są znowu aż tak duże, by żyć bez ograniczeń.
Bohaterami są: Jurek, który przyjechał do Anglii po rozwodzie z żoną, Ewelina, która rozstała się z narzeczonym, oraz Rafał i Ania, którzy coraz częściej się kłócą i dalsze istnienie ich związku jest pod znakiem zapytania.. Wszyscy pracują za minimalną pensję w lokalu gastronomicznym, która pokrywa się z tygodniowym kosztem czynszu. Coraz bardziej mają dość swojej pracy, ale równocześnie wiedzą, że w Polsce nawet tyle nie zarobią. Praca to nie jedyna kwestia zaprzątająca głowę postaci, są jeszcze uczucia i życie osobiste. Przez to życie emigranta staje się bardziej skomplikowane, ale i ciekawsze…
To jest powieść dla ludzi wyjeżdżających, by mieli prawdziwe spojrzenie na życie za granicą, które wcale nie jest bajką. Oraz dla tych, którzy tu zostają, by zrozumieli, że wbrew oczekiwaniom nie jest im łatwo i w pracy i finansach. Szczególnie jeśli współpracownicy mają taki sam stosunek do emigrantów jak postacie w powieści Gębskiego. Książkę czyta się bardzo przyjemnie, ponieważ temat, który porusza nie jest przegadany.. Autor bardzo rzeczowo i konkretnie obrazuje życie polskich emigrantów w Anglii.
Ocena: 5,5/6
Dawno nie napisałaś tak złego tekstu, a przecież jesteś mistrzynią w złym pisaniu, więc gratuluje odporności na krytykę i samozaparcia . Przeczytaj to jeszcze raz powoli i uważnie, a zobaczysz, że są tam zdania, których nie sposób sformułować w języku polskim. Przecież to jest całkowity brak szacunku wobec tych biednych autorów, których książki masz odwagę opisywać. Elementarne poczucie przyzwoitości powinno Cie powstrzymać przed puszczeniem tak nieudolnie napisanych rzeczy dalej. I to nie są literówki, drobne potknięcia, to jest jakaś umysłowa erozja, która toczy Twój mózg. Wyliczenie wszystkich błędów skończyłoby się przepisanie prawie całego tekstu, więc wybacz, że tym razem sobie daruję. Żegnam ozięble z odrobiną pogardy.
Gościu, zadaj sobie najpierw trud przeczytania tylu książek, ile przeczytała ta dziewczyna, a dopiero potem sie wymądrzaj. A skoro już musisz krytykować czyjąś pracę, to czyń to konstruktywnie.
Jak widać można przeczytać całe biblioteki i nie umieć porozumiewać się w języku, w którym są one napisane, zresztą sam jestem zdziwiony jak można tyle czytać i tak fatalnie pisać, ale jak widać można. W tym przypadku ilość nie zamieniła się w jakość, poza tym pisanie wymaga czegoś więcej niż tylko umiejętność czytania i niezrozumienie tego faktu jest główną przyczyną pisarskiej porażki autorki. Konstruktywna krytyka, w przypadku takiej językowej i myślowej niekompetencji, wymagałaby cofnięcia się do zasad, których wymagają od uczniów podstawówki, a ja nie zamierzam wyręczać nauczycieli szkoły podstawowej klas od 4 do 6 i niżej. Pozdrawiam matołów.
Przepraszam, bo być może ten komentarz nie będzie najmilszy, no ale… Bardzo dobrze, że lubisz czytać, to wzbogaca i rozwija. Z resztą to chyba najlepszy pomysł na spędzanie wolnego czasu, jednak gdy decydujesz się recenzować książki, nawet jeżeli to jest tylko zwykły blog, to powinnaś robić to sumiennie. Dobrym krokiem na początek było zgłębienie wiedzy o tym, co powinna zawierać dobra recenzja, następnym jeszcze lepszym stosowanie się do niego. Przeczytałam wiele twoich postów i to niestety nie są recenzje. To jest króciutki opis i twoje zdanie o nich, ale to nie recenzja. Musisz bardzo uważać, by nie narobić autorowi niepotrzebnych nieprzyjemności. Wiem że czasem myśli są szybkie i kotłują się w głowie i wychodzi nieźle zakręcony tekst, ale na spokojnie trzeba to potem ułożyć. Sama jestem recenzentką i jak patrze na moje początkowe recenzje, to po pierwsze wiem, że to można nazwać różnie, ale nie recenzją, a po drugie brak odpowiedniej składni je dyskwalifikuje. Nie gniewaj się, bo Twój blog jest bardzo dobry, tylko czasem ma się wrażenie, że odpuszczasz i nie starasz się tak, jak powinnaś. Mogę pomóc, jeżeli masz ochotę. Nie chcę się narzucać, ale mogę ci na maila podesłać kilka skryptów z planem jak zrobić recenzję. Od wielu lat współpracuję z wieloma wydawnictwami i sama też piszę i wiem jak takie recenzje są ważne. Mimo wieloletniego doświadczenia, dalej wspomagam się ściągą, by wszystko punkt po punkcie było na swoim miejscu. Tylko proszę potraktuj to jako życzliwy gest, nie jako krytykę. Pozdrawiam i będę dalej odwiedzać Cię tak często jak do tej pory. Proszę o wyrozumiałość.
Dziękuję za uwagę. Masz rację, że moje posty to nie są recenzje patrząc pod kątem definicji z jęz. polskiego. Właściwie to są moje refleksje i w luźnym znaczeniu słowa recenzje, rozumie się jako wyrażenie swojej opinii. Wolałabym uniknąć schematów i opracowań recenzji, bo to się nadaje do szkoły czy poważnych prac naukowych. Nawet w prasie odchodzi się od klasycznych form recenzji.Powiem szczerze, że czasem po prostu brakuje czasu na poukładanie, bo później umykają myśli, przychodzą inne refleksje dotyczące kolejnej książki.