Na początku muszę przyznać, że ostatnimi czasy nie mam szczęścia do proponowania takich tytułów gier planszowych, które rodzina z chęcią będzie grała. Zazwyczaj problem pojawia się już przy opanowywaniu zasad, które są tak zawiłe i nie zawsze precyzyjne, że nie wiadomo, jakie zasady działają w danej sytuacji na planszy. To budzi frustracje i nieporozumienia i zazwyczaj nie udaje się dograć pierwszej pełnej partii. O grach z cyklu „Pędzące zwierzaki”, do którego należą także Pędzące jeże i Pędzące żółwie słyszałam wiele dobrego od znajomych. Pędzące ślimaki okazały się bardzo dobrym tytułem przełamującym złą passę.
Gra jest bardzo prosta do opanowania, a zarazem wymagająca od gracza myślenia i kombinowania, aby układ ślimaków na planszy zapewnił mu najwięcej punktów. Na początku każdy losuje jedną kartę, na której są dwa ślimaki w dwóch kolorach. To są ślimaki, za które na końcu gry będzie mógł uzyskać punkty. 5 punktów za pierwsze miejsce, 2 punkty za drugie miejsce i 3 punkty za ostatnie miejsce. Tak dobrze widzicie, ostatnie miejsce jest lepiej punktowane niż drugie. Co uważam, że jest doskonale przemyślane, bo wówczas nie ma parcia, by wszystkie ślimaki pchały się do przodu, z chęcią nawet swoje ślimaki spychamy na dalsze pola. Punkty uzyskujemy także w drodze na metę za postawienie ślimaka na polu grzyba oraz za spychanie każdego ślimaka na wcześniejsze pole.
Jak to robimy? Mamy do dyspozycji 5 kostek w pięciu różnych kolorach odpowiadających kolorom ślimaków. Pierwszy gracz rzuca pięcioma kostkami, wybiera jedną z nich i porusza ślimakiem tego samego koloru, pozostałe kostki podaje kolejnemu graczowi, który postępuje podobnie, i tak dalej, aż gracz, któremu zostanie jedna kostka, oddaje się wszystkie pozostałe. Zatem każdy może poruszać wszystkimi ślimakami. Jeśli ślimak pojawi się na polu, gdzie już jest jakiś ślimak, spycha go na wcześniejsze pole i gracz otrzymuje 1 punkt (chyba że ślimak zostanie zepchnięty na grzyba, wówczas punktu nie otrzymuje, ponadto z grzyba nie można spychać pionków). Na kostce może wypaść (zamiast sześciu oczek) ślimak. To umożliwia graczowi cofanie danego ślimaka o dwa pola, ale za zepchnięte w wyniku tego ruchu ślimaki nie otrzymuje punktów.
Jak już pisałam, zasady można bardzo szybko opanować i dobrze się bawić, ponieważ do samego końca nikt nie wie, z jakim układem ślimaków na planszy zakończy się gra, gdyż każdy gracz ma inny zestaw kolorów (choć część z nich może pokrywać się z kolorami ślimaków innych graczy, np. jeden ma zielonego i żółtego ślimaka, a drugi żółtego i czerwonego). Cała runda zajmuje około 15-30 min. (długość czasu jest wprost proporcjonalna do ilości graczy), więc sprawdzi się jako krótki przerywnik pomiędzy większymi grami bądź urozmaicenie wolnego czasu na wyjazdach, ponieważ gra jest lekka i składa się z niedużej ilości, solidnie wykonanych, rekwizytów.
Gra jest przeznaczona dla 2-5 graczy, jednak zalecam, aby graczy było co najmniej trzech, wówczas są równe szanse na wygraną. W przypadku dwuosobowej rozgrywki osoba rozpoczynająca zawsze wygrywa bądź w najlepszym wypadku remisuje (czyt. jeśli jest równie nieudolna jak ja :P), dlatego że to do niej zawsze trafia wszystkie pięć kości, więc ma największe pole manewru.
Pędzące ślimaki jak najbardziej polecam. Mechanika gry autorstwa znanego niemieckiego projektanta Reinera Knizii jest doskonale przemyślana, tym razem nie mam poczucia, że pewne zasady można byłoby poprawić, aby bardziej urozmaicić grę. Wczoraj graliśmy w nią parędziesiąt razy i dotąd się nie znudziliśmy.
Dobry pomysł na prezent urodzinowy 🙂
Też, zwłaszcza dla podrośniętego dzieciaka 🙂
A mnie się wydawało, że to gra na trzy osoby, dlatego nawet się nią bardzo nie interesowałam, ale skoro i tak przy dwóch osobach się nie sprawdza, to dobrze, że jej nie brałam 🙂 Jak już Zośka podrośnie, tytuł będzie dla nas idealny 🙂
Na pewno! Zwłaszcza, że gra jest już dla dzieci od 6 lat, więc już niedługo… 🙂