Kulturalnik #1

Pomyślałam sobie, żeby w nowym roku nie ograniczać się tylko i wyłącznie do dłuższych form opisywania doświadczeń kulturalnych, których w moim życiu jest całkiem sporo, znacznie więcej niż tu przyznaję. Chcę stworzyć taką tygodniową kronikę kulturalną. Pierwszy odcinek miał pojawić się tydzień temu, ale praca magisterska miała pierwszeństwo. Zatem dzisiejszy tygodnik będzie obejmował wybrane zdarzenia z dwóch tygodni. Po raz pierwszy nie będę oddzielała treści filmowych, ten podział robi się dla mnie coraz bardziej uciążliwy i kto wie, może zdecyduje się połączyć blogi.

PONIEDZIAŁEK
FILM: Delicatessen, reż. Jean-Pierre Jeunet, Marc Caro

Zaczynam od tego znanego filmu, nie tylko dlatego, że był to pierwszy tytuł obejrzany w nowym roku. On był główną inspiracją dla stworzenia niniejszego cyklu. Bo nie chcę pisać z niego osobnej recenzji, chcę tylko o nim powiedzieć parę rzeczy. Że ujęła mnie estetyka tego dzieła podkreślona przez mroczne zdjęcia i budzące niepokój dźwięki, np. ostrzonego noża. To jeden z niewielu filmów, który zwraca swoją uwagę przemyślanym montażem, nie tylko w scenie, kiedy w rytm skrzypiących sprężyn łóżka, na którym ma miejsce akt seksualny, pozostali sąsiedzi kamienicy wykonują swoje czynności: grają, robią na drutach etc. Chcę też zwrócić waszą uwagę na fenomenalną czołówkę, w której każde nazwisko zaprezentowano poprzez przedmioty i materiały odpowiadające funkcji, jaką pełniło.

I jeszcze ślimaki, znajdujące się chyba w najbardziej obskurnym miejscu tej kamienicy, które przywołały mi skojarzenie ze znacznie późniejszą sceną filmową Julie i Julia:

Podobieństwo tkwi nie tylko w trójkątnym stosie składniku: ślimaków i cebuli, ale też w tym, że oba składniki, w zwłaszcza w takiej ilości, budzą nieprzyjemne uczucia. Dodałabym jeszcze do tego, że ślimaki kojarzą się z kuchnią francuską, z której opanowaniem zmagały się bohaterki filmu Julie i Julia. Nie sugeruję źródła inspiracji dla filmu, tylko podrzucam luźne skojarzenie.

WTOREK
SZTUKA: Daniel Spoerri. Sztuka wyjęta z codzienności. Wystawa 21.10.2016 – 02.04.2017 w MOCAKu.

Kontynuując temat kulinarny, wspomnę o niezwykłej wystawie w MOCAKU, mając nadzieję, że jeśli zachęcę, to zdążycie ją obejrzeć. Daniel Spoerri to urodzony w Rumunii szwajcarski awangardowy artysta. Jego najbardziej znanymi dziełami są stoły-pułapki. To wiszące na ścianie instalacje imitujące zastawione stoły. Część z nich to kompozycje wymyślone przez artystę, ale spora część jest odwzorowaniem stołu, z którym Daniel Spoerri się zetknął, czy to w hotelu, czy to na przyjęciu. Stoły mają różną wielkość i kształt, są świadectwem różnych kultur, co można poznać po komplecie naczyń, różnych sytuacji towarzyskich (ilość butelek przytwierdzonych do stołów ma znaczenie ;-)). Autentyczności złapanej przez artystę chwili dodaje stan zabrudzenia i zniszczenia naczyń, leżących czasem w chaosie – Daniel Spoerri chciał w niezmienionej formie przenieść tę chwilę z codzienności do wymiaru sztuki (nieszczęśliwy ten, kto w porę nie cofnął ręki…). Czy pojęcie sztuka kulinarna w perspektywie prac Spoerriego nie nabiera nowego znaczenia?

Wystawa obejmuje nie tylko zastawy stołowe, ale też „stoły” zabrane z „pchlego targu” w Wiedniu, jeśli ktoś sprzedawał rzeczy nie na stole, ale na ziemi, dla artysty wyrwanie kawałka asfaltu też nie było zasadniczo problemem.

Do mniej ciekawych, moim zdaniem, części wystawy należał „Karnawał zwierząt” mający wskazać podobieństwo między człowiekiem a zwierzęciem (nie lubię wypchanych zwierząt, budzą we mnie lęk, odradzę i żal) i „Gablotki jednodniowe” (wydaje mi się, że „Archiwum” praca dyplomowa sprzed lat jednej studentki z ASP w Katowicach opierała się na podobnej koncepcji i była ciekawsza). Natomiast największym zainteresowaniem wśród odwiedzających cieszą się „Pióra do kapelusza” – zwiedzający robią sobie zdjęcia sugerujące, że mają piłę czy inne ostre narzędzie wbite do głowy.

Dodam, że prace rodzimego artysty Jarosława Kozłowskiego, którego wystawa odbywa się równolegle, wypadają jałowo na tle dzieł Spoerriego. I nie jest to moja ocena kunsztu Krzyżanowskiego, lecz wrażenie, jakie odnosi się podczas oglądania kresek na brązowych kartkach po obejrzeniu stołowych kompozycji.

ŚRODA
LITERATURA: Ciemno, prawie noc – Joanna Bator

Wyróżnienia nagrody NIKE w 2013 roku nie przekonują mnie. Nie rozumiem fenomenu Szczepana Twardocha i jego Morfiny, która była wyborem czytelników. Nie podzielam entuzjazmu jury wobec powieści Joanny Bator. Patrząc na ówczesnych finalistów, to chyba stawiałabym na Justynę Bargielską i Bach for my Baby, bo komiks Przygody na bezludnej wyspie Macieja Sieńczyka też mi się nie podobał.

Głównym problemem Ciemno, prawie noc jest to, że trudno mówić o realizmie, tak docenianym przez jury NIKE, kiedy ilość poruszonych ciężki tematów jest zatrważająca. Wszystkie problemy polskiego społeczeństwa w jednej książce, na głowie jednej bohaterki. Mamy kwestie tożsamościowe, religijne, macierzyńskie, dotyczące przemocy wobec dzieci, gwałtu, zabójstw, trollingu internetowego, prowincjonalności byłych miast wojewódzkich… No wszystko, o czym sobie zamarzycie. Razem zmieszać, utrzymać w kryminalnym nastroju i wydrukować. Nie przejmować się tym, że żaden z poruszonych tematów nie został dopracowany. Przede mną lektura Roku królika – boję się kolejnego przeładowania istotnymi, wartymi szerszej refleksji sprawami społecznymi.

CZWARTEK
FILM/MUZYKA: La La Land, reż. Damien Chazelle

Zachwyca wizualnie i muzycznie. Kolorowe sukienki z nasyconymi barwami tła tworzą przyjemną dla oka kompozycję. Większość piosenek tego filmu broni się tylko w zestawie z choreografią/akcją w filmie, dlatego zastanawiam się, czy na pewno chcę soundtrack. Podobnie było w przypadku Whiplasha. Podczas oglądania masz wrażenie, że to muzyczne arcydzieło, ale kiedy słuchasz samą muzykę bez podkładu wizualnego, to się nie broni. Do mocnych stron La La Land należy także świetna rola aktorska głównego duetu Emmy Stone i Ryana Goslinga. I za to wszystko słusznie ten film zgarnął statuetki. Nie rozumiem tylko, za co doceniono scenariusz? Za niekonwencjonalne zakończenie? Przymknęli oko na to, że w pewnych momentach film się dłuży, bo najwyraźniej brakuje koncepcji na rozwinięcie fabuły, z obawy, że zbyt rozwinięte wątki zmienią komedię w melodramat? Pod tym względem dzieło twórcy genialnego Whiplasha rozczarowuje. Ale City of Stars słucham w kółko, liczę, że Oscara też zgarnie.

PIĄTEK
LITERATURA: Spotkanie autorskie z Żanną Słoniowską w Kawiarni Literackiej

Czytając Dom z witrażem, zastanawiałam się, czy popełniłam błąd, oddając głos na inną książkę w sondzie, od której wyników zależało, który debiutant otrzyma nagrodę Conrada 2016. Stwierdziłam, że to konwencjonalna historia kobiet muszących walczyć o swoje, o swój kraj i swoje marzenia. To nie rywalizuje z poetycką narracją i świeżym ujęciem pytań natury egzystencjalnej oraz ironicznymi na nie odpowiedziami, co cechowało twórczość mojej faworytki.

Zwlekam jednak z ostateczną oceną, kiedy mam możliwość uczestniczenia w spotkaniu autorskim lub dyskusyjnym na temat książki. To drugie czeka mnie jutro, natomiast spotkanie z Żanną Słoniowską miało miejsce w piątek trzynastego. Autorka okazała się sympatyczną osobą, która zdradziła nam kilka spostrzeżeń, wynikających z obserwacji reakcji polskich czytelników na jej powieść – ponoć temat seksu wciąż jest dla naszego kraju kwestią nierozwiązaną. Dowiedzieliśmy się, jakie zmiany zaszły w książce po redakcji oraz jakie są problemy z jej przekładem na język angielski. Jeśli chodzi o interpretacyjne wątki rozmowy prowadzącej z autorką – moim zdaniem nic odkrywczego czy inspirującego z nich nie wynikło. Mam nadzieję, że na jutrzejszym spotkaniu ta sytuacja się nie powtórzy.

SOBOTA
SERIAL: Stranger Things (2016) I sezon

Muszę przyznać, że bałam się zadawanych seriali do obejrzenia. Z jednej strony chciałam nadrobić tytuły, które wszyscy znają i obgadują, z drugiej… to tyle trwa. Jeden sezon to nieraz czas równoznaczny obejrzeniu siedmiu filmów. Stąd ciągle mam poczucie, że nic nie oglądam, a przecież ciągle coś oglądam… bo muszę. Pierwszy raz zrozumiałam, co odczuwają uczniowie zmuszeni do czytania lektur szkolnych. I dlaczego potem mają awersję do czytania w ogóle. Co prawda w moim przypadku, jeśli chodzi o seriale, nie jest tak tragicznie, ale z ulgą zakończę semestr, by móc oglądać sezony zgodnie z moimi mocami przerobowymi. Koniec dygresji, bo chciałam wspomnieć o nowym, mającym w zeszłe lato premierę, serialu, który należy do tych nielicznych wyjątków, że mnie wciągnął i nawet się spodobał – co nie znaczy, że będę oglądać kolejne sezony.

Stranger Things prezentuje multigatunkową opowieść nawiązującą do wszystkich opowieści, które mnie odrzucają z różnych powodów. Nie trawię horrorów, SF, zjawisk, których nie da się racjonalnie wyjaśnić, obślizgłych potworów, a także przerysowanych bohaterów, w tym przypadku była nią Joyce Bryers grana Winonę Ryder (szczerze nie rozumiem, skąd te zachwyty, to była najgorzej zagrana postać w tym serialu). Mimo tych zniechęcających elementów serial mnie wciągnął. Czy to za sprawą uroku lat 80., do których żywię niewytłumaczalny sentyment (urodziłam się w kolejnej dekadzie), przejawiającego się w estetyce serialu: kostiumach, rekwizytach, scenografii, muzyce etc.? A może siła tkwi w postaciach: słodka kujonka Nancy zakochana w niegrzecznym chłoptasiu versus intrygująca Jedenastka, która dzięki swoim nadzwyczajnym umiejętnościom przywoływała skojarzenia z Carrie, bohaterka powieści Stephena Kinga. O kultowej już Barb nie wspomnę… Wciąż nie mogę wyjść ze zdumienia, jak szybko i na jakich zasadach konstruuje się i działa fandom.

NIEDZIELA
SZTUKA: Złoty wiek malarstwa węgierskiego (1836-1936). Wystawa 21.10.2016 – 22.01.2017 w MNK.

Na tę wystawę chciałam pójść jeszcze w ramach Conrad Festival, jednak spotkania autorskie z węgierskimi pisarzami nie obejmowały zwiedzania wystawy. Dzisiaj dowiedziałam się, że z racji WOŚP wstęp na wystawy czasowe MNK jest wolny. Nie mogłam tego nie wykorzystać. I muszę przyznać, że jestem nieco zawiedziona. Za bardzo zasugerowałam się stylem obrazu pokazywanego na wszystkich materiałach promocyjnych wystawy, który swoją drogą w rzeczywistości też nie robi wyjątkowego wrażenia. Rozczarowanie wynikło z tego, że nie przepadam za malarstwem realistycznym, a z takimi obrazami zetknęłam się na wstępie. Fotograficzna precyzja malowania portretów aż mnie raziła. Jasne, doceniam umiejętności artystów, tylko nie mam ochoty na płótnie oglądać to, co sama widzę poza nim. Interesuje mnie zindywidualizowane spojrzenie malarza wraz z jego konceptualną interpretacją rzeczywistości.

Moja rozczarowanie nie jest zarzutem wobec wystawy, bo prezentowany na wystawie okres malarstwa obejmuje także nurt realizmu czy naturalizmu. Impresjonizm pojawił się pod koniec XIX wieku, dlatego z entuzjazmem wkroczyłam do kolejnej dużej sali, gdzie obrazy przedstawiały fragmenty rzeczywistości przefiltrowane przez niezgłębiony umysł artysty. Intensywne kolory, wyraziste kontury, kubizm, pointylizm… Czyli to, co lubię, choć trudno byłoby mi wskazać artystę, którego obrazy wywarły na mnie szczególne wrażenie. Szczerze mówiąc, lepiej prezentują się na cyfrowych reprodukcjach niż w realu. Czy to znowu kwestia fatalnego oświetlenia uwydatniającego połysk werniksu?

Trochę się rozpisałam, mam nadzieję, że z czasem uda mi się pisać zwięźlej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *