Reżyseria: Włodzimierz Haupe
Adaptacja powieści Stefana Żeromskiego „Ludzie bezdomni” kręci się wokół postaci Tomasza Judyma (Jan Englert), lekarza, który po pobycie w Paryżu wraca do Warszawy. Nie mogąc jednak znieść swojego nędznego pochodzenia, wyjeżdża na wieś, gdzie postanawia zreformować służbę zdrowia. W międzyczasie zakochuje się Joannie Podborskiej, którą poznał w Luwrze.
Będąc świeżo po lekturze, film stanowił przypomnienie i podsumowanie treści książki Żeromskiego. Obsada w większości ta sama co w Lalce, przez to wiem, że przez moją pamięć wzrokową będzie mi się mylić kto jaką rolę odgrywał. Nie mniej jednak oglądało mi się dość przejrzyście. Kluczowe wątki powieści zostały zaprezentowane. Postać Judyma wykreowana na nieco zbyt atrakcyjnego gentelmena niż w książce. Choć Jan Englert dobrze się spisał w tej roli to jednak ja widziałabym kogoś innego na jego miejscu. Englert bardziej wyglądał na kochasia niż wykształconego lekarza. Bardzo dobrze się spisali Fronczewski i Kamas.
Podobała mi się strona graficzna filmu, która zwróciła na siebie większą uwagę niż muzyka, której nie pamiętam. Jednakże ani ekranizacji ani książce nie udało wzbudzić we mnie uczucia litości, współczucia i jakiegoś żalu wywołanego niehumanitarnym traktowaniu biednych. Powiem, że to straszne, ale we mnie to budziło albo nudę albo śmiech. Brak tego udzielającego się nastroju.W filmie to może minimalne wrażenie zrobiła ręka przytrzaśnięta wagonami kopalnianym. Ale już na pogrzebie dziewczynki zaczęłam się śmiać, kiedy organista kazał synowi śpiewać, bo on sam nie potrafi. Wiem, że to może niedobrze świadczyć o mnie, ale o filmie raczej też nie, kiedy z dramatu robi się niezamierzona komedia.
Ocena: 6/10