Autor: Władysława Głodowska-Sampolska
Do wyzwania kolorowego wzięłam ową książkę, która wydana została w 1965 roku. Szukałam informacji w necie, ale ani sladu, widu i słychu, że taka książka istnieje. Gdyby nie to, że trzymam ją w swoich rękach, to stwierdziłabym, że mi się przyśniła. Już chciałam zrezygnować z tej pozycji, zwłaszcza, że dotąd rezygnowałam z recenzji tych książek, których zdjęć okładek nie mogę znaleźć w necie. Jednak, zawsze można zeskanować i sfotografować. I z myślą o tym, że recenzując nieznaną i niedostępną w bibliotekach (w narodowej też nie ma, bo sprawdzałam) i w ksiągarniach (może w antykwariatach, w takich prawdziwych antyk, by się znalazła) będę oryginalna, a może ktoś się zainteresuje i wznowi (ciekawe swoją drogą, czy wyd. KiW ma gdzieś w archiwum informację o tej książce).
Książka jest poświęcona wspomnieniom autorki z I połowy XX wieku. Ciekawie jest czytać o Polsce pod zaborami. W rzeczy samej Warszawa, która tworzył Księstwo Warszawskie była jak najbardziej polska, w porównaniu do takiego Gdańska, gdzie niemiecki panował, a polskie książki chowano pod ladą i czytano w ukryciu. Dopiero po kilku stronach uzmysłowiłam się w jakim położeniu znajdowała się wówczas Ojczyzna. Wspomnienia dotyczą w dużej mierze pracy nauczycielskiej Władysławy Głodowskiej-Sampolskiej, ale też polityki. Dużo opowiadała o powstałych partiach i ich demonstracjach. Dziwnie się czytało losy komunistki. Zazwyczaj w książkach trzymamy stronę narratora, wszelcy jego wrogowie są naszymi wrogami. A tu taki klaps. Autorka jest komunistką i unika szkół, których uczy się religii. Dotąd znałam sytuację, kiedy komunizm nie pozwalał na religię i wszyscy religijni byli gnębieni. A tu czytam coś zupełnie odwrotnego. Może mi znaną sytuacja pochodzi z późniejszego, powojennego komunizmu, a ten, o którym autorka pisze jest przedwojenny. Jak widać każda strona miała swoje słabości. Jednak jestem pełna podziwu dla Pani Władysławy, która tak się udzielała i kombinowała społecznie w pracy z dziećmi i miłodzieżą.
Władysława Głodowska-Sampolską (tak swoją drogą o niej też nie wiele można w necie znaleźć) napisała tą książkę, bo jej uczniowie, stwierdzili, że to jest ciekawa historia, która później może zainteresować inne pokolenia. Mimo, że spisane jej życie nie jest niewiadomo jak interesujące, to jest kilka historii, które mnie zaciekawiły i w sumie książkę czytało się przyjemnie.
A teraz jestem ciekawa, ilu z Was korci jak zdobyć tą książkę, a nie ma jak <diabełek>. Odważę się powiedzieć, że jest posiadaczką unikalnego, jedynego (przynajmniej w moim domu) egzemplarza Czerwonych zórz. Uprzedzam, że jak w komentarzach znajdą się teksty (zwłaszcza tych młodszych blogowiczów) typu 'przeczytam’ to ja chcę wiedzieć jak? ;> A jeśli ktoś posiada czy zdobył (sprawdzę czy nie zostałam okradziona) taki egzemplarz to niech się pochwali. Przed chwilą rozmawiałam z ojcem, skąd ją wytrzasnął. Okazało się, że jakaś biblioteka oddawała egzemplarze, których nikt nie chciał. Uratował ją od przemiału. Ponoć w domu mam jeszcze kilka takich książek.
Biały kruk;).Ale nie mam ochoty przeczytac, nie interesują mnie losy tej pani. Mam w domu natomiast książkę podobnie pisaną, wspomnienia jakiejś kobiety pochodzącej z Zakopanego i udzielającej się w powstaniu. Nazywa się „Posłuchaj Katarzyno”, autorka – krystyna dąbrowska. Ciekawe, czy udałoby ci się znaleźc coś o tej książce (wyd.kaw)
Chyba nie mam tej książki, aż tyle białych kruków nie mam ;]. A który rocznik?
Zdaje się, że 73.
Nigdy nie słyszałam o tej książce ale po opisie coś czuje, że ta pozycja została wydana w celach propagandowych. W latach 50-60 często jedyną możliwością wydania swojego dzieła było napisanie o tym jak to komuniści są, lub w przeszłości byli, ciemiężeni i jak bohatersko sobie z tym stanem rzeczy radzili(można też było do woli pisać pochwały socjalizmu, rządów proletariatu itp). Książki tej nie czytałam i może być to opinia na wyrost – tak mi tylko przyszło do głowy po przeczytaniu twojej recenzji. Pozdrawiam serdecznie,Milla.
Możliwe, wtedy była moda (jak mówił tata) na pisanie wspomnień
Raczej nie przeczytam. U mnie w bibliotece jest dużo takich książek, a nawet jeszcze starszych. Teraz wypożyczyłam sobie 3. Pierwsza z 1966, nawet bardzo dobry stan bo jak mi wiadomo to wypożyczyłam ją jako pierwsza, chociaż w bibliotece jest od 2001 roku.Druga z 1980, nie wiem chyba najpierw muszę ją posklejać i 3 z 1958 tu tez wylatują kartkiAle długi ten komentarz…..;-0
No, no, jesteś posiadaczką prawie zabytkowej książki. :)) Ja posiadam w domu mnóstwo baśni i innych książek, które dziś raczej w normalnych warunkach nie występują :PA okładkom można robić przecież zdjęcia własnym aparatem, ja raz tak zrobiłam.
Ta książka raczej by mnie nie zainteresowała, więc nie przeczytam. Ale za to Ty, jak widać, posiadasz zabytkową książkę 😉
Tak, mam prawie antykwariat.