Autor: Magdalena Samozwaniec
Po ostatniej książce Magdaleny Samozwaniec musiałam zrobić przerwę by przeczytać kolejną planowaną na wyzwanie kolorowe. Nie była to długa przerwa w czasie, ale kilka książek pomiędzy tymi dwoma przeczytałam. Za Błękitną krew mimo, że poprzednia książka Samozwaniec nie przypadła mi do gustu, zabrałam się dużą chęcią po zachęcającym opisie mówiącym, że to jedna z ciekawszych książek. I może faktycznie była ciekawa, a przez nią poznałam prawdziwą twórczość pisarki.
Pani Samozwaniec satyrycznie przedstawia dzieje rodziny arystokratycznej w pierwszech latach po II wojnie światowej. Uwzględnia w nich sytuację materialną, która jak na taką rodzinę, wcale tak dobrze się nie przedstawia, poza tym tacy ludzie są skąpi. W głównym wątku autorka przedstawia perypetie pewnej Beaty, która chce wyjść za mąż za hrabię, by mieć arystokratyczne nazwisko, no i pieniądze. Pieniądze to jest główny motyw książki. Sposób pisania i tematyka kojarzyły mi się ze Złotym Jasieńkiem Krasickiego. Zresztą obie pozycje kończą się w podobny sposób, czyli pewnym morałem odnośnie posiadania pieniędzy.
Autorka słynie z satyrycznych powieści. Do czytelnika należy zadanie, żeby je zrozumieć. Czułam, że to co czytam ma w sobie coś z satyry, ale jeśli miałabym się z tego podśmiewywać, to nie. Trochę trudno zrozumieć ogląd sytuacji bez znajomości historii. Ja ponieważ, nieco tą historię znam, to nieco zrozumiałam, ale przyznam się, że nie zawsze. Książkę czytało się o wiele przyjemniej niż poprzednią, można to zauważyć też po czasie w jakim ją pochłonęłam, tą powiedzmy w pół dnia, a tamtą ponad tydzień. Mimo wszystko póki co twórczość pisarki nie bardzo przypadła mi do gustu, może poczekam jeszcze parę lat, kiedy te powieści będę czytać jako bardziej dojrzała kobieta, z większymi życiowymi doświadczeniami. W każdym razie znajomość została zawarta, nie jestem już taka blada z wiadomościami o Samozwaniec.
Nie miałam przyjemności przeczytać kiedykolwiek jedną z książek tej autorki. Pozdrawiam
Samozwaniec nie czytałam nigdy i… chyba nie zacznę.
Nie czytałam, żadnej książki tej autorki i na razie nie będę czytała. Może za parę lat
Raczej nie dla mnie.
A mnie się zdaje, że ta książka ma drugie dno. Kto czytał Marię i Magdalenę, Córka Kossaka. Wspomnienia …. R.Podrazy i kilka innych biograficznych notek pani M. wie dobrze, że M.S. z tęsknotą wspominała przedwojenne czasy i podział społeczny wcale jej nie przeszkadzał. Nagle, wielka obrończyni ciężkiej pracy i zarabiania, bo po wojnie błękitna czy zielona krew już nikogo nie obchodziła. Jak nie pracujesz, nie ma cię. I chyba pisząc to autorka chciała wyrazić, nie mówiąc tego głośno, swój żal do losu o to, że co było, minęło. Zawsze lubiła elitarne towarzystwo, piękne ciuszki, pieniądze od Tatki wyciągały z siostrą ile się dało, więc korzystała z przywilejów grupy społecznej, z jakiej naśmiewa się w Błękitnej krwi.
Dokładnie miałam to samo odczucie. Książkę czyta się świetnie, to fakt, ale trzeba też spojrzeć na datę pierwszego wydania – 1954 r.! To mówi samo za siebie, więc ta bardzo ostra, wręcz zjadliwa satyra jest oczywiście bardzo niesporawiedliwa dla polskiej arystokracji. Mnie zwłaszcza zabolał taki, a nie inny opis działalności RGO podczas okupacji.
No cóż, pani Samozwaniec chciała pisać, chciała wydawać, to musiała się przypodobać nowym władzom…
No i fajnie by było wiedzieć, kogo sporterowała w tej powieści, bo jestem przekonana, że to częściowo powieść „z kluczem”!