Autor: Hubert Klimko-Dobrzaniecki
Jest to moje pierwsze spotkanie z tym ponoć bardzo docenianym pisarzem, filozofem. Nie wiem jak wypadły pozostałe jego ksiażki, tzn. jak wypadłyby w moim odbiorze, bo ocena publiczności jest pozytywna, stąd tyle nominacji do różnych nagród, choć żadnej nie wygrał. I wiem jak to wyglądało od strony pisarza, dzięki właśnie przeczytanej biografii pt.: Rzeczy pierwsze.
Jak na biografię człowieka w kwiecie wieku jest za krótka. O chronologii wydarzeń, też można zapomnieć, tak samo jeśli chodzi powagę opisu jego życia, ale właśnie tym humorem słynie autor. Ale powiem wam szczerze, że ten humor jest tak na tak niskim, żeby nie powiedzieć żenującym poziomie. Mam wrażenie, że to pisał mój rówieśnik, którego takie rzeczy śmieszą. Mam wrażenie, że te całe ubarwianie sytuacji było na siłę, dlatego mu się to nie udało. Ja rozumie, że jak się ma mało ciekawe życie, to za wszelką cenę chce się je podkoloryzować, by nie wypaść kiepsko. Ale niektóre zaistniałe w książce sytuacje są wręcz niemożliwe w rzeczywistości. Wymyślał to swoje życie, czy to jest jego prawdziwa i szczera (jak zapewniał na pierwszej stronie) biografia? Wiem, że nie chciał stworzyć zwyczajnego, często nudnego życiorysu, bo nie każdego interesują dzieje obcego człowieka, które bez odpowiedniego tła historycznego, nie wznoszą nic nowego. Kolejna pozycja, która powinna zostać w formie szkiców, a może jak przeżyje drugie tyle, wróci do nich, poprawi, dopisze – napisze z sensem. Po prostu nie podoba mi się, że jego wydarzenia są tak wspominane i opisywane na wyrywki. Raz czasy peerlowskie, a potem już kwestia e-maili i unii europejskiej.
Nie docenię tego człowieka i jego pisarstwa. Do mnie to nie przemawia, żadne nadzwyczajne ujęcie treści wg mnie to nie jest. Ale ja się przyznam, że na tym się nie znam, wykształcenia w tym kierunku nie mam. Może kiedyś za parę lat spojrzę na to inaczej. Póki co jest to dla mnie zbiór nieudanej satyry.