Autor: Miguel de Cervantes Saavedra
Namęczyłam się przy tej lekturze co nie miara. Ambitnie chciałam przeczytać to arcydzieło literatury światowej, więc pretekstem do przeczytania było wybranie obrazów inspirowanych tą powieścią do prezentacji z języka polskiego. Gdybym wiedziała, że to taka ciężka kobyła, zrezygnowałabym. Najprawdopodobniej przerwałabym czytanie po kilku stronach. Ale dotrwałam do końca. I mogę powiedzieć, że poznając bohaterów zupełnie inaczej odbiera się obraz Daumiera (który jest zaprezentowany na okładce). Ekspresja dzieła i środki wyrazu jak najbardziej wydzierające obraz od rzeczywistości podkreślają szaleństwo tytułowego bohatera.
Przyznam się szczerze, że dotąd myślałam, że Don Kichote jest faktycznie jakimś bohaterem, wielkim rycerzem, a nie szaleńcem. Choć momentami bardziej irytował niż śmieszył, trudno nie poczuć sympatii do giermka Don Kichota – Sancho Pansy. Jest to prosty człowiek, naiwny i głupi, wierny swojemu panu, gadatliwy i żarłoczny. Tak Sancho Pansy buzia się nie zamyka, albo gada albo je. Co do jego głupoty to nie byłabym taka przekonana, bowiem w roli wielkorządcy okazał się całkiem mądrym władcą, na miarę Salomona. Tu mnie zaskoczył, zresztą nie tylko mnie, bo i pozostałych bohaterów powieści. Poczułam więź z Siwkiem, osłem Sancho Pansy, trochę mniejszą z Rosynantem, na którego cześć nazwał swój nowy wehikuł młody Pan Samochodzik – Paweł, nie Tomasz. Bardzo mi się podobało jak Sancho troszczył się o swojego Siwka, nawet w najtrudniejszych dla niego sytuacjach, nigdy o nim nie zapomniał.
Lektura niełatwa, nużąca i za gruba, ale dość oryginalna i specyficzna.
Ocena: 3/6
Droga Autorko,
od wczoraj czytam twojego bloga i jestem pod wrażeniem tego, jak dużo książek przeczytałaś i jak mało z nich zrozumiałaś.
Przeczytałaś „Hamleta”, „Makbeta”, „Króla Leara” i jedyne, co o tych dramatach napisałaś to to, że ci się podobały. Serio, nic więcej? Przeczytałaś w liceum „Jądro ciemności” i jedyne wnioski, jakie wyciągnęłaś z tekstu dotyczyły banału, który można znaleźć w byle streszczeniu tej noweli. Czytanie musi być dla ciebie czymś pomiędzy jedzeniem orzeszków miodowych a popijaniem coli, skoro recenzje przeczytanych (nie: poznanych, zrozumianych) książek są w twoim wykonaniu tak banalne.
I nie ma tutaj żadnej poprawy – od 2006 r. poprawiłaś się trochę pod względem językowym, ale mentalnie sprawiasz nadal wrażenie osoby, która czyta, bo jest to przyjemna czynność (jak jedzenie orzeszków i popijanie coli). Oto twoja recenzja „Don Kichota” – jednego z dzieł założycielskich dla literatury europejskiej. I co masz swoim czytelnikom o nim do powiedzenia? „Lektura niełatwa, nużąca i za gruba, ale dość oryginalna i specyficzna”. Takie zdanie mogłoby pasować w recenzji tandetnych romansów, które namiętnie czytujesz, ale, na Boga, zwykła przyzwoitość wymaga, aby w odniesieniu do Cervantesa napisać coś ciekawszego (albo zamilknąć).
Na początku twój blog mnie śmieszył, teraz mnie smuci. Widzę bowiem, że wyrządziłaś sobie wielką krzywdę – przeczytałaś za dużo książek w zbyt krótkim czasie, wiele z nich w zbyt młodym wieku (a skoro, jak piszesz, nie wracasz do raz przeczytanej książki, to sprawa jest przegrana). A co najsmutniejsze: twój blog jest antyreklamą czytelnictwa. Nietzsche, Cervantes, Conrad, Joyce, Mickiewicz, Słowacki, Gombrowicz i wielu innych cennych autorów absolutnie nie poruszyło cię w żaden sposób, a przynajmniej nie widać to w twoich recenzjach…
Z wieloma słowami się zgodzę, bo prawdą jest to, że starałam się pisać o wszystkim, mimo, że nie bardzo wiem, co o tym mogę napisać, skoro żaden ze mnie krytyk literacki. Masz rację, że powinnam o pewnych tytułach nie pisać, bo po co, skoro nie miałam nic wartościowego do napisania. Od jakiegoś roku staram przekonać siebie, że nie mam obowiązku pisać o wszystkim, co przeczytałam, więc udało mi się osiągnąć, aby nie pisać na siłę.
Prawdą jest również to, że po wiele książek sięgnęłam za wcześnie, teraz myślę, że na wiele z nich spojrzałabym inaczej. Choć wcale nie znaczy, że potrafiłabym wyrazić więcej, czy wszystkie poruszyłyby mnie bardziej, gdyż samo zaliczenie do klasyki, nie powoduje, że każdy współczesny człowiek musi nimi się zachwycać, nawet jeśli kształtuje się na humanistę.
Do kilku książek już wróciłam np. do Szekspira (sztuk, które wcześniej przeczytałam) i do niektórych jeszcze będę musiała powrócić z powodu siły wyższej, jaką jest przypomnienie treści istotnych w procesie edukacyjnym, jaki aktualnie przechodzę.
Natomiast nie zgodzę się z Tobą (choć to rzecz subiektywna przyznaję, jak ktoś odbiera tekst), ale nie uważam, że mój tekst np. o „Ulissesie” nie wyraża żadnych moich uczuć względem lektury. Uważam go za dobry, bo jest oparty na notatkach robionych podczas lektury, samo to świadczy, że lektura Joyce’a nie była mi obojętna, a więc i tekst nie jest obojętny. Podobnie było z „Antychrystem”. Nie można zarzucić mi, że w tekstach brak śladów o „poruszeniu”, bo w kilku jest on, aż nazbyt widoczny. To, że moje rozumienie jest nieco inne niż powszechnie przyjęte, to może jedynie znaczyć, że jestem niepoprawna, ale czy w związku z tym pozbawiona myślenia.
Odpiszę tutaj na Twój drugi komentarz. Jestem świadoma, że to są rozważania i jest to esej, a nie praca naukowa poparta stosowną bibliografią. Ale skoro sam filozof powołuje się na konkretne dzieła, cytaty, w celu udowodnienia swoich racji, to równie dobrze ja mogę z nim polemizować wybierając inne cytaty z tego samego źródła (w tym przypadku Biblii) i rzucać kontrargumenty. Czyż muszę wszystko przyjmować bezkrytycznie, tylko dlatego, że jakaś elita intelektualna uznała go za wybitnego filozofa, do którego często się odwołuje? Są tacy, dla których Nietzsche jest autorytetem, a są tacy, którym jego poglądy nie są zgodne ze swoimi ideologiami i poglądami.
Czy ja muszę pisać obiektywnie?
PS. Chętnie z Tobą szerzej porozmawiam o moich tekstach i różnych odbiorach zarówno moich recenzji (choć nie wszystkie zasługują na to miano), jak i powszechnie uznanych dzieł literackich, bo konstruktywna krytyka się przyda na przyszłość. Jeśli oczywiście chcesz…
PS.2 Szkoda, że nie potrafisz być na tyle wiarygodny, aby wpisywać jednego mejla. Już nie mówiąc o tym, aby podać prawdziwego.