Autor: Henning Mankell Lektor: Marcin Popczyński
Morderca bez twarzy rozpoczyna cykl kryminałów z Kurtem Wallanderem. Z Mankellem wcześniej nie miałam jeszcze do czynienia, choć po pozytywnych wrażeniach z skandynawskimi kryminałami chciałam i z jego twórczością się zapoznać. I niestety po raz kolejny się przekonuję, że kryminały w formie audiobooka mi nie odpowiadają. A szczególnie te, które są czytane przez Marcina Popczyńskiego. To jednak nie jest główną przyczyną dla mojej niskiej oceny tej książki.
Fabuła jest nudna, choć początek książki zapowiadał coś innego. Podobał mi się klimat wsi i wszystko wydaje się piękne, póki nie poznajemy Kurta Wallandera. To on jest przyczyną mojej irytacji i niechęci do całego cyklu. Jest to postać zgoła odmienna od wszystkich detektywów i komisarzy, w których widzimy bohatera. Wallander moim zdaniem jest ofiarą losu, która nie może się pogodzić z odejściem żony i poradzić sobie z młodą córką. Ponadto komisarz nie wykazuje zrozumienia dla ojca, który owszem może jest chory psychicznie, ale nie jest wcale większym idiotą od syna. Ponadto co to za policjant, który po alkoholu prowadzi samochód? A koledzy jeszcze go bronią, co za lojalność! W porządku, każdemu (teoretycznie) może się zdarzyć raz, dwa, ale u Kurta to nie jest zjawisko jednorazowe. I ostatnia sprawa. Komisarz rozwiązał sprawę, ale zajęło mu to bardzo dużo czasu, tyle, że ja jako czytelnik totalnie się zanudziłam i już myślałam, że rozwiązania się nie doczekam. Rozwiązanie nie jest przewidywalne, ponieważ materiały, poszlaki kierujące na nie pojawiają się nagle pod koniec książki, więc w sumie to całe roczne (bo tyle trwało) śledztwo było zbędne. Jakiś niesmak pozostał.
Aż zatęskniłam za dobrymi kryminałami Christie, które miały klimat i przebieg przyczynowo-skutkowy, a komisarz Poirot był naprawdę kimś, któremu inteligencji można pozazdrościć. Przykro mi panie Mankell, ale nawet przy kryminałach rodaków Morderca bez twarzy wychodzi słabo. A czytałam, że druga część jest jeszcze nudniejsza, więc raczej drugiej szansy nie dam.
Ocena: 3/6
Aha, jakby ktoś chciał poznać fabułę to podaję opis z okładki:
Kto był w stanie okrutnie zabić parę starych rolników w szwedzkiej wiosce, a potem pójść do stajni, aby nakarmić ich konia? Umierająca kobieta zdążyła wyszeptać tylko jedno słowo: „zagraniczny”.
Komisarz Wallander poświęciłby się sprawie bez reszty, gdyby nie kryzys wieku średniego i odejście żony; co gorsza, nieustannie wydzwania doń anonimowy rasista, grożąc podpaleniem obozu dla uchodźców, a w mieście zostaje zastrzelony Somalijczyk…
Czy komisarzowi wystarczy energii, by zanurzyć się w ksenofobicznym piekle i wyjaśnić zagadkę zbrodni?
Komisarz Wallander poświęciłby się sprawie bez reszty, gdyby nie kryzys wieku średniego i odejście żony; co gorsza, nieustannie wydzwania doń anonimowy rasista, grożąc podpaleniem obozu dla uchodźców, a w mieście zostaje zastrzelony Somalijczyk…
Czy komisarzowi wystarczy energii, by zanurzyć się w ksenofobicznym piekle i wyjaśnić zagadkę zbrodni?
Zgadzam się z Twoją recenzją w stu procentach – co do niemocy bohatera, płaskości intrygi i rozczarowującego rozwiązania zagadki! Jeśli masz ochotę, możesz przeczytać moją recenzję tej książki: http://poczytalnosc.blogspot.com/2012/02/morderca-bez-twarzy-henning-mankell.htmlPozdrawiam🙂
Powieści Christie to – w porównaniu z Wallanderem – bajeczki dla pensjonarek. Tymczasem Mankell był o wiele bliżej zarówno prawdy o prawdziwym śledztwie, jak i prawdy o człowieku. Dlatego właśnie trudno czasem się do niego przekonać, kiedy oczekuje się rozrywkowego kryminału.