Obserwatorzy fanpage’a wiedzą, że wstępnie miało być 5 filmów, a do tej liczby potrzebowałam w tym roku „doobejrzeć” jeszcze jedną produkcję. W praktyce wyszło, że obejrzałam przedpremierowo więcej filmów, więc ruszamy z dziesiątką tytułów, które w zdecydowanej większości naprawdę warto zobaczyć, bo oceniłam je zwykle na 8/10.
Zupełnie Nowy Testament, reż. Jaco van Dormael
Premiera: 1 stycznia
Zacznę od francuskiej komedii, która premierę miała w ostatni weekend. Film, który utwierdza mnie w przekonaniu, że Francja po kilku latach niezbyt udanych i smacznych komedii już wie, jak rozbawić widza, a przy tym przekazać pozytywną refleksję. Zupełnie Nowy Testament to nowa i oryginalna wariacja na temat Biblii, samego Boga i religii chrześcijańskiej. Tutaj kreacja Boga ani trochę nie przypomina Bruce’a czy Evana Wszechmogącego. Nie można tego filmu porównać także do francuskiej komedii sprzed roku Za jakie grzechy, dobry Boże?. Jaco van Dormael wykorzystał różnicę charakterów Boga starotestamentowego, który niedelikatnie mówiąc jawi się jako bezlitosny potwór, a nowotestamentowego portretu Miłosierdzia Bożego. Ten obraz może budzić kontrowersje. Twórcy mocno igrają z chrześcijańskimi wyobrażeniami na temat jedności boskości (chciałabym rzec Trójcy Świętej, lecz Duch Święty tu się nie pojawia), ponieważ polityka Jezusa zdała się być sprzeczna z działaniami Boga Ojca. Okazuje się, że miłosiernym Bogiem jest tylko Jezus… No i jego młodsza siostra Ea, która jest główną bohaterką filmu, ponieważ to ona planuje stworzyć zupełnie Nowy Testament, w tym celu ucieka z domu (wiedzieliście, że droga z Nieba wiedzie przez pralkę?) i na Ziemi poszukuje nowych apostołów, którzy uzupełnią dotychczasową dwunastkę o sześć osób, aby liczba zgadzała się z drużyną bejsbolową.
Film jest pełen gagów, sytuacji kipiących humorem oraz haseł i dialogów, które rozbawią zarówno osoby niewierzące, jak i wierzące, pod warunkiem, że potrafią zachować dystans do pewnego przełamania konwencji religijnych. A jak jesteście ciekawi, jakby wyglądał świat pod władzą kobiety, to też zobaczcie Zupełnie Nowy Testament. Do Złotych Globów jest nominowany nie przypadkowo.
Moje córki krowy, reż. Kinga Dębska
Premiera: 8 stycznia
To był długo wyczekiwany przeze mnie film, głównie przez pozytywny odbiór na festiwalu w Gdyni oraz rolę, choć drugoplanową to świetną, Marcina Dorocińskiego. Moje córki krowy są komediodramatem, z naciskiem na to pierwsze. Po głębokim zażenowaniu, z jakim wyszłam z projekcji Chemii, uznałam, że polscy twórcy muszą jeszcze wiele się nauczyć, aby harmonijnie, stosownie i ze smakiem łączyć trudne tematy jakimi są choroba i śmierć z humorystyczną i pozytywną aurą. Kindze Dębskiej to się udało znakomicie. Mimo dramatu rodzinnego, jakie przeżywają główne bohaterki, siostry Kasia i Marta, widza nie angażuje się w te wydarzenia, wzbudzając w nim ckliwe emocje. Odbiorca ma być zdystansowany do akcji filmu, po to by się bawić, by śmiechem reagować na kontrast charakterów postaci. Każda z nich to odrębne, wyraziste studium osobowości. Począwszy od Marty (Agata Kulesza), znanej i kojarzonej w każdym zakątku kraju aktorki serialowej, mającej racjonalny stosunek do życia, a przy tym równocześnie depresję oraz kompletnie nieudane życie uczuciowe. Przez Kasię (Gabriela Muskała), nauczycielkę najmłodszych klas podstawówki, trochę głupiutką i naiwną, gadającą do wszystkich jak do małych dzieci, mającą męża ideała, którym w praktyce jest bezrobotny, rozleniwiony i trochę niedojrzały Grzegorz (Marcin Dorociński). I na koniec mamy ojca (Marian Dziędziel), który ma luźny stosunek do życia, co się nasila wraz z rozwojem guza w mózgu, wskutek czego czasem zachowuje się jak krnąbrne dziecko. Plejada najlepszych polskich aktorów, którzy w tym filmie przekonują o swoim talencie aktorskim, pokazując się na nowo w rolach, w jakich ich już dawno nie widzieliśmy.
Mów mi Marianna, reż. Karolina Bielawska
Premiera: 29 stycznia
O tym fabularyzowanym dokumencie Karoliny Bielawskiej pisałam tutaj już dwukrotnie, ponieważ pojawiał się on w programie kilku festiwali. Miałam przyjemność obejrzeć go na pierwszym publicznym pokazie podczas Krakowskiego Filmu Festiwalowego w zeszłym roku. Ogólnie przyjął się bardzo pozytywnym odbiorem, ponieważ z jednej strony jest bardzo dobrze zrealizowany, z drugiej przedstawia historię, która nie pojawia się zbyt często w kinie, a tym bardziej w polskim filmie. Uzasadnienie tego faktu jest takie, że historia Marianny jest kontrowersyjna i zmiana płci nie często spotyka się z akceptacją polskiego społeczeństwa (co podkreślają trudności pojawiające się przy realizacji dokumentu). Zachęcam Was do przeczytania mojej recenzji. A ja bardzo cieszę się, że dystrybutorzy postanowili wprowadzić ten film do szerszego kinowego obiegu, choć spodziewajcie się, że zobaczycie go raczej tylko w kinach studyjnych.
Zjawa, reż. Alejandro Gonzales Inarritu
Premiera: 29 stycznia
Muszę przyznać, że gdyby nie nominacje do Złotych Globów (i przyszłe do Oscarów, bo to jest pewnik), to bym się nie zmuszała do obejrzenia tego filmu. Zniechęcał mnie gatunek filmu (przygodowe mnie nudzą), czas trwania oraz reżyser, którego zeszłoroczna oscarowa produkcja strasznie mnie wymęczyła. Choć w tzw. międzyczasie widziałam jego Babel, który bardzo mi się podobał – i chyba to, oprócz nominacji, sprawiło, że postanowiłam zmierzyć się z Zjawą. I muszę stwierdzić, że to bardzo dobry film z naprawdę wybitną rolą Leonarda di Caprio, w zupełnie innej kreacji, w której bardziej kojarzył mi się z Bradem Pittem i jego rolą w Troi niż eleganckimi postaciami, w jakie dotąd się wcielał (a przynajmniej ja go kojarzę tylko z takich ról). Nie jest to film pozbawiony wad, bo mógłby trwać te pół godziny krócej, zaoszczędzić Glassowi tylu cierpień oraz widzowi patrzenia na jego skrzywienia, jęknięcia i wzdychania. Amatorów brutalnych scen akcji przykuje uwagę kilka scen na początku i może trochę w środku i na końcu, ale w znacznie mniejszym natężeniu. Jednak całość to 2,5 godzinna kontemplacja w zimowych okolicznościach przyrody nad złymi bohaterami i ich pokrzywdzonymi bohaterami. Potrzeba do tego cierpliwości – ostrzegam.
Fusi, reż. Dagur Kari
Premiera: 5 lutego
Fusi to jeden z najbardziej uroczych filmów, jakie mogłam zobaczyć na festiwalu Kamera Akcja, który dobitnie przypomina znaną prawdę, że nie wygląd opisuje człowieka. Zaczęłam od wyglądu, bo tego jest najwięcej u tytułowego bohatera, który mimo ponad 30 lat wciąż mieszka z matką, a sam po pracy bawi się żołnierzykami. Nie jest osobą towarzyską, często jest obiektem kpin ze strony kolegów z pracy oraz spotyka się nieprzychylnością ze strony sąsiadów. Wyjątkiem jest pewna mała dziewczyna, córka jednego z sąsiadów, która będąc samotnie wychowywana przez pracującego ojca, szuka towarzystwa do zabawy. Postanawia się zaprzyjaźnić z Fusim, do którego nie czuje żadnej odrazy. Prawdziwe oblicze głównego bohatera poznajemy jednak w innej relacji. Kiedy wypchany przez kolejnego ojczyma na kurs tańca, postanawia z niego zrezygnować, nie spodziewa się, że przyjdzie mu niedługo zaopiekować się atrakcyjną szatynką, która wcale nie jest taka pewna siebie i radosna, na jaką się kreuje. Wkrótce przekonujemy się, że przyjaźń czy miłość nie zawsze zwyciężają, że depresja i lęk przed trwałą relacją z drugim człowiekiem mogą okazać się silniejsze od swoich pragnień. Fusi to bardzo dobry film przełamujący stereotypy społeczne i konwencje gatunkowe.
Eisenstein w Meksyku, reż. Peter Greenaway
Premiera: 12 lutego
Uwielbiam filmy Petera Greenawaya, ze względu na specyficzną kompozycję, klimat i liczne intertekstualne gry. To są filmy, które warto oglądać kilka razy, by ponownie odkrywać niedostrzeżone dotąd konteksty i aluzje. To nie są filmy dla każdego, gdyż po pierwsze kompozycja ekranu bywa czasem uciążliwa, jeśli naraz pojawi się kilka slajdów pokazujących sytuację z różnej strony, bądź będące symultaniczną sekwencją czynności wykonywanej przez bohatera. Po drugie Greenaway uwielbia ciało, jego obrazy są przesycone erotycznością, seksualnymi podtekstami i obecna tam nagość nie jest symboliczna czy teatralnie wymykająca się zza kurtyny (choć teatralność to jedna z głównych cech akcji filmów Greenawaya). To jest pełnowymiarowa, wręcz pornograficzna golizna, której towarzyszą intelektualne o podłożu filozoficznym dialogi bohaterów.
W Eisensteinie w Meksyku nie brak, jak w poprzednich filmach, nawiązań do sztuk plastycznych (które można dostrzec w scenografii, jak i w obecności artystów, np. Fridy) oraz, jak sam tytuł sugeruje, filmowych. Za słabo kojarzę filmy Eisensteina, aby móc wychwycić te odniesienia do jego filmów, do których inspirował pobyt w Meksyku. Nie wiem, czy Eisenstein był kiedykolwiek w Meksyku, ale mogę być pewna, że ten rosyjski twórca koncentrujący się na technice montażowej inspirował Greenawaya. Jeśli mamy więc doszukiwać się analogii do filmów Eisensteina, to nie przez pryzmat ukazanych meksykańskich wydarzeń, ale przez montaż filmu Greenawaya. Kto nie boi się intelektualnych wyzwań w pięknej oprawie wizualnej – powinien koniecznie obejrzeć.
W spirali, reż. Konrad Aksinowicz
Premiera: 12 lutego
To był chyba ostatni film, który obejrzałam na festiwalu Kamera Akcja i odebrałam go bardzo osobiście. Mam w sobie jakąś niezachwianą wiarę, że prawdziwa miłość, która przed laty połączyła dwojga ludzi, powinna trwać wiecznie. Jestem świadoma obecności kryzysów w związkach, które stają się najczęstszą przyczyną zdrady jednego z partnerów, choć zwykle uważa się, że jest odwrotnie. Lecz przyznajcie sami, jeśli tkwicie w cudownym związku z ukochaną osobą, myślicie o nawiązaniu intymnej relacji z inną? Wydaje mi się, że to jest moment, w którym między partnerami zaczyna brakować dialogu, mówiącego o swoich odczuciach, lękach, oczekiwaniach i rozczarowaniach. W takiej sytuacji znaleźli się Agnes i Krzysztof. Krzysztof zdradził żonę z inną aktorkę, co jest głośno komentowane w tabloidach. Swoją drogą ta cała publika wtrącająca się w prywatne sprawy zainteresowanych stawia fakt zdrady w jeszcze gorszej sytuacji, bo poszkodowana strona musi stawić czoła nie tylko związku, ale też wytykającemu palcami społeczeństwa. Najbardziej boli mnie, widza, kryzys związku, kiedy między bohaterami czuć wyraźną chemię, kiedy wiesz, że sama będąc w sytuacji bohaterki nie wybaczyłabyś, a jednak uczestnicząc w tej relacji z pozycji obserwatora, kibicujesz temu, by bohaterowie znów dostrzegli w sobie to, co ich przed laty przekonało do tego, by być razem.
Oddychaj, reż. Melanie Laurent
Premiera: 19 lutego
Wstępnie myślałam o tym, by w recenzji zestawić Oddychaj z Pragnieniem miłości, ponieważ relacje głównej bohaterki z rówieśnikami są tu podobne, w obu pojawia się problem „nowej’ w szkole, która w Oddychaj przyjmuje rolę oprawcy, a w Pragnieniu miłości ofiary. Uwzględniając wykorzystywane przez oprawców narzędzia do gnębienia ofiary, mogłabym tu dołączyć polski krótki film Na zawsze, który można obejrzeć tutaj. Jest zrealizowany w ciekawy sposób, akcję śledzimy tylko z perspektywy mediów i komunikatorów: czat, Facebook, Skype, SMS. Główna bohaterka staje się ofiarą byłego chłopaka, który posyła jej półnagie zdjęcia w sieć. Podobną sytuację spotyka bohaterkę Pragnienia miłości, którą nagrano podczas uprawiania seksu, a następnie filmik rozesłano po znajomych. Charlie, główna bohaterka Oddychaj nie została uwikłana w seksualne afery, choć mobbing w pewnym momencie zacznie dotykać także w tę sferę. Dziewczynę połączyła dziwna, niczym później nieuzasadniona więź z nowo przybyłą do klasy Sarah, która pod maską odlotowej, wyluzowanej i modnej dziewczyny kryje zagubioną ofiarę rodzinnego dramatu. Odgrywając naprzemiennie te dwie role, nie trudno się dziwić, że dziewczyna jest dwulicowa, nielojalna, pozbawiona skrupułów – broni się przed społecznym odrzuceniem szybko dostosowując się do trendów, które po części sama kreuje. Natomiast niezrozumiały stosunek Charlie do Sarah można wyjaśnić chyba tylko syndromem sztokholmskim. Zakończenie jest mocne i pozwala ono przywrócić widzom nadzieję w odzyskanie rozumu przez bohaterkę, mimo że, paradoksalnie, jej czyn raczej jest odbierany jak coś zgoła przeciwnego.
Carol, reż. Todd Hayness
Premiera: 4 marca
To trzeci w tym zestawieniu film nominowany do Złotych Globów, ale jedyny z całej dziesiątki, który powiem, że jest średni i tej nominacji nie rozumiem. Ze względu na queerowy temat? Jestem przekonana, że są lepsze dramaty o lesbijkach, które z pozycji widza będziemy albo krytykować, albo im kibicować. Albo chociaż współczuć. Przy tym filmie czułam współczucie jedynie dla Harge’a, bo chyba największymi ofiarami homoseksualnych orientacji są partnerzy, przed którymi ukrywano swoje skłonności. Tutaj partnerzy nawet nie mogą być zazdrośni czy czuć się gorsi, bo problem tkwił nie w nich, ich zmniejszającej się wraz z upływem czasu atrakcyjności, lecz stali się ofiarami oszustwa. Chyba, że odczuwają, że ich męskość jest tak zła, że partnerka wolała uciec w ramiona innej kobiety.
Jedynie co w tym filmie mogło mnie urzec to klimat lat 50. w nowojorskiej przestrzeni.
Mustang, reż. Deniz Ganze Erguven
Premiera: 1 kwietnia
Na koniec została turecka perełka, która otworzyła ubiegłoroczną edycję festiwalu Ars Independent. To zdecydowanie najlepszy film z prezentowanej tutaj dziesiątki i który mam nadzieję, wygra Złote Globy oraz Oscara. Żałuję, że bezpośrednio po festiwalu nie napisałam solidnej recenzji, że zwlekałam z tym tak długo, że nawet z notatek jest mi trudno odtworzyć rzetelną krytykę tego dzieła. Generalnie film traktuje o czterech siostrach w okresie dojrzewania, które rozpoczynają wakacje z niewinną zabawą z chłopakami w morzu. Niestety, „życzliwi” ludzie o konserwatywnej obyczajowości dostrzegają w tym zachowaniu nieprzyzwoitość, co uprzejmie donoszą babci opiekującej się dziewczynkami. Kiedy skarga dochodzi do uszu wujka, dom dziewczyn zamienia się w więzienie o zaostrzonym rygorze. Od tego momentu zamiast bawić się, mają przyswajać domowe obowiązki, aby niebawem dobrze spełnić się w roli żony. Wszelkie wymknięcia dziewczyn spod kontroli, jak np. wyjazd na żeńskie zawody sportowe, skutkuje zaostrzeniem rygoru, wizytą u ginekologa w celu weryfikacji dziewictwa i przybliżeniem terminu ślubu. Jak można spodziewać się, nie mogą liczyć na zamążpójście z miłości, muszą zgodzić się na poślubienie chłopaka, które widzą pierwszy raz na oczy.
Mustang jest obrazem surowej, trącącej myszką, obyczajowości Turcji (choć sytuację można przełożyć także na inne kraje), od której próbują wyrwać się młodzi ludzie, zwłaszcza dziewczyny, wobec których tradycja i konserwatywne społeczeństwo ma bardziej dyscyplinujące oczekiwania. Przy czym ukazuje się zaściankowość i prymitywność oczekujących, którzy we wszystkim dopatrują się nieprzyzwoitości – czyżby oceniali miarą siebie i swoich zachowań z przeszłości?
Zjawę niedawno widziałam i totalnie się zgadzam, powinna trwać pół godziny później.
Koniecznie jeszcze Pokój http://www.filmweb.pl/film/Pok%C3%B3j-2015-731541 o którym wspomniałam tutaj http://www.zakulisowo.pl/ulubiency-miesiaca-grudzien/
Ciekawa blog, będę zaglądał 😀
Bardzo ciekawe zestawienie, najlepszy jaki obejrzałem z tej listy to Moje córki krowy i muszę przyznać, iż to Polski film a zatem zasługuję na podwójne brawa. Cieszę się, że Polskie filmy zaczynają brylować i coraz częściej pojawiać się w naszych kinach, bo są produkowane coraz lepiej. Super blog! Przygotowałem zestawienie polskich filmów, może komuś się przyda: http://www.noff.pl/produkcja/polska/