Lekturowy kalejdoskop – czyli co czytałam w grudniu?

GRUDZIEŃ

Mam straszny żal do siebie, że nie wspominam tu o wszystkim przeczytanych książkach, bo też nie o każdej z nich potrafię napisać są mądrego i interesującego dla odbiorców bloga. Wszelkie próby krótkich szkiców, w których tylko zaznaczam niektóre motywy i własne spostrzeżenia, często niezgodne z powszechnym (właściwym) odbiorem, co spotyka się z falą krytyki w moją stronę, bo wykazuje się ignorancją, nieznajomością kontekstów, brakiem wrażliwości krytycznoliterackiej oraz artystycznej – ogólnie mówiąc czasem lepiej milczeć niż palnąć coś niestosownego. Zwłaszcza kiedy nie jest się anonimowym blogerem. Nie mam żalu do siebie o to, że przestałam, a przynajmniej ograniczyłam pisanie głupot, lecz że zdecydowana większość lektur nie zostawia na tym blogu nawet śladu. A sądzę, że czasem o istnieniu części publikacji, które miałam w ręce przeciętny czytelnik nawet nie wie, a może nieświadomie chciałby wiedzieć… Tak więc postanowiłam wrócić z comiesięcznymi podsumowaniami, ale nie w formie prezentacji stosików, ich zdjęcia wrzucam na fanpage’a (wgląd na niego mogą mieć także osoby nie posiadające konta na FB), lecz ze spisem niezrecenzowanych osobno lektur z danego miesiąca z moim krótkim komentarzem. Może na końcu postu znajdzie się miejsce na stos z wstępnym planem lektur na kolejny miesiąc, ale nie obiecuję.

Więc zaczynamy…

Grudzień zaczęłam polskim kryminałem autora kojarzonego może bardziej jako uznanego poetę z krakowskiej grupy, debiutującego po 1989 roku Zimnymi krajami. Dwanaście jest pierwszym tomem kryminalnej trylogii o Mistrzu. Akcja rozgrywa się w Krakowie, co jest jednym z dwóch czynników, z powodu których lektura sprawiła mi jakąś przyjemność w odbiorze, lokalizując w pamięci i odnajdując się w miejscach odwiedzanych przez bohaterów powieści  Akcja raczej nie wychodzi poza ulice bezpośrednio stykające się plantami. Drugą rzeczą, która pobudzała mnie do szczególnej aktywności myślowej  (a właściwie pamięciowej) podczas lektury, to silne osadzenie fabuły w konkretnym czasie, czyli w roku 2005. Mając w pamięci wydarzenia z tamtego roku byłam ciekawa jak kolejne wydarzenia wpłyną na życie bohaterów oraz jak będą przez nich komentowane, np. śmierć papieża czy wybory prezydenckie. Choć Dwanaście nie reprezentuje typu powieści kryminalnej, jaki lubię (chyba najbardziej preferuje model kryminału dominujący w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku), to właśnie to mocne osadzenie akcji w rzeczywistej czasoprzestrzeni obok postaci autentycznych (artyści, dziennikarze etc.) sprawiło, że książka Świetlickiego mnie zaintrygowała.

 Po długiej, trwającej od wakacji, przerwie znów sięgnęłam po komiks, który dzięki uprzejmości wyd. Kultura Gniewu mogłam wygrać na potargowym spotkaniu blogerów. Autorka Powstania, Marzena Sowa jest mi znana z serii autobiograficznych opowieści o PRL-u skierowanych do młodszych czytelników. Tym razem jej historia sięga jeszcze dawniejszych czasów, bo tyczy się powstania warszawskiego. Jeszcze trudno jest mi ocenić historię, bo pierwszy tom jest jakby prologiem do właściwych wydarzeń, które rozegrają się w kolejnych tomach, aktualnie jeszcze niewydanych. Nie jestem wielbicielką kreski Gawronkiewicza, z tego powodu Achtung Zelig! nie przyjął się z mojej strony przychylnym odbiorem, ale w Powstaniu jest ona dla mnie znośna. Wąska gama raczej brudnych i ponurych barw, wpisuje się w klimat tych pełnych niepokoju i zła czasów.

Kolejną lekturą był debiut literacki Michała Cichego, który przekonuje, że dobra książka nie musi być gruba, że zaledwie na kilkudziesięciu stronach można zamieścić esencję miejskiej powieści prezentowanej z perspektywy narratora wpisującego się kategorię flaneura, osoby włóczącej się bez celu po mieście. W Zawsze jest cicho tym miastem jest Warszawa, szczególnie bliska autorowi. Mnie te obserwacje, choć nie można im zarzucić braku wnikliwości, nie urzekły. Nie wiem, czy to z powodu niechęci do stolicy, czy też z racji mojej ograniczonej otwartości na poetyckość, która jest chyba najtrafniejszym określeniem dla tych opisów.

Drugą (po Dwanaście) lekturą na zajęcia był zbiór opowiadań Magdaleny Tulli zatytułowany Włoskie szpilki. Nie było to moje pierwsze spotkanie z prozą Tulli, w zeszłym roku czytałam jej ostatnią powieść Szum, która nie tylko mnie nie wzruszyła, ale też nie pozostawiła po sobie żadnego śladu. Obawiałam się, że z Włoskimi szpilkami mogło być podobnie, a jedynie podwójne omawianie tej książki na zajęciach pozwoli zachować tę lekturę w pamięci na trochę dłużej. Ale już wiem, że pozornie niewinna scena w przedszkolu, w którym dzieci wyznaczają grupę kolegów i koleżanek „do spalenia”, za to, że np. posikały się w majtki – którą odbieram przez postpamięciowe kategorie dotykające pierwsze pokolenia powojenne – odcisnęła na mnie mocny ślad odwołujący się do skojarzeń związanych z holocaustem.

W grudniu znalazłam też czas na lekturę jednej książki z własnej półki, powieści uznanej w literaturze powszechnej – Kobieta z wydm Kobo Abe. Nie wiedziałam czego się spodziewać (tytuł japońskiej powieści pojawiał się na różnych listach i kanonach lektur, ale po recenzje i opracowania nie sięgałam), dlatego historia mnie kompletnie zaskoczyła. Przywoływała skojarzenia z Orwellem i systemem totalitarnym całkowicie kontrolującym życie mieszkańców wioski. Z drugiej strony, chyba nie ma lepszej ilustracji syzyfowej pracy jak właśnie umiejscowienie bohaterów w wiosce, których zadaniem jest przesypywanie nieskończonego piasku. To zadanie, od którego nie mogą się uwolnić, gdyż w przeciwnym razie zostaną zasypani oraz nie otrzymają wody od władzy. A ile można na piaszczystej pustyni wytrzymać bez wody? To skojarzenie piasku z suchością nie dopuszcza myśli, że ten surowiec może powodować gnicie drewna. Jednak to nie piasek jest głównym problemem wioski, a polityka władzy, której bardziej opłaca się utrzymywać niewolników „wydobywających” piasek, który jest później sprzedawany niż realizacja wieloletnich projektów rozwiązujących na stałe problem lokalny. Chyba tę książkę odbieram bardziej jako ilustrację problemu ekonomii świata niż przez pryzmat metaforycznych, egzystencjalnych znaczeń samego piasku, który wysypuje się z każdej strony. Chyba znowu daje się we znaki moja odporność na odkrywanie poetyckich szyfrów.

Rok 2015 u mnie zwieńczyła niebanalna kubańska książeczka składająca się z trzech bardzo podobnych opowiadań. Tylko w tym trzecim, jak zaznacza we wstępie Guillermo Cabera Intante, uwaga skupia się na mężczyźnie. Jest to ciekawa uwaga, która niejako determinuje sposób czytania pozostałych opowiadań. Wspólnym elementem jest kubańska restauracja, w której pewna para siedzi przy stoliku i składa zamówienie, a następnie prowadzi ze sobą konwersację. Z niej wyłania się obraz relacji mężczyzny i kobiety oraz indywidualnych charakter bohaterów. Gdyby nie różnice w dalszym losie bohaterów, można byłoby przyjąć, że spoglądamy na jedną sytuację z różnych perspektyw. Jest w tych opowiadaniach coś magicznego, coś co zachęca do ponowienia lektury i przeprowadzenia komparatystycznej analizy trzech historii względem siebie i wobec muzyki (może też rytmu cza-czy), bo to jej zasady zdają się rządzić w kompozycji tego literackiego utworu. To taka mała perełka, na którą trafiłam podczas wymiany książkowej. Warto grzebać w książkach przy takich okazjach.

Na koniec chciałam wspomnieć, że wszystkie (poza ostatnią, ale myślę, że to kwestia czasu) wyżej wspomniane tytuły można znaleźć w dobrze zaopatrzonym antykwariacie internetowym http://tezeusz.pl/ który sprzedaje nie tylko używane, ale też nowe książki oraz komiksy dla dzieci i dorosłych. Poza szeroką ofertą literatury beletrystycznej i naukowej na stronie można znaleźć także gry planszowe oraz płyty z programami komputerowymi, filmami i muzyką. A najciekawszą informacją dla miłośników zwierząt może wydać się fakt, że praca antykwariuszy jest częściowo kontrolowana przez kota Tezeusza i psa Rambo ;-).

Zachęcam do czytelniczych inspiracji powodowanych moją listą lektur oraz życzę owocnych zakupów w antykwariacie. 🙂

3 thoughts on “Lekturowy kalejdoskop – czyli co czytałam w grudniu?

  1. Żalu do siebie nie miej i nie przejmuj się krytyką. Twój blog jest blogiem subiektywnym- bo Twoim, więc nie mogą Cię hamować osoby, które tego bloga nie tworzą. Ile ludzi, tyle odmiennych zdań- to norma i najlepiej się po prostu do tego przyzwyczaić. Pozdrawiam ciepło 🙂

  2. Lepsze krótkie szkice, niż żadne. Myślę, że to dobry pomysł z takimi notatkami o lekturze. Sama też czytam więcej, niż opisuję na blogu – a to czasem zapomnę opisać o tym, co czytałam, albo nie jestem zadowolona ze swoich przemyśleń – bo wydają mi się za płytkie… Kusi mnie książka Michała Cichego, który otrzymał za nią Nagrodę Literacką Gdynia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *