Tytuł może mylnie przywoływać skojarzenia z lekkimi komediami romantycznymi, kinem na babskie wieczory. Tak nie jest, choć nadal jest to film o kobietach oraz ich problemach z facetami (i nie tylko z nimi). Są to jednak na tyle poważne problemy, że zahaczają one o pytania o sens życia, w którym kobiety realizują swoje społeczne role: wychodzą za mąż, rodzą dzieci (jeśli mogą), są wierne mężowi – ale nie czują się spełnione i szczęśliwe, z czasem opuścił je partner, później dorosłe dzieci.
Początkowo odniosłam wrażenie, że jest to dokument o kobietach maltretowanych, z takim zabiegiem, że ofiary są reprezentowane przez polskie aktorki. Część z nich jak Ewa Szykulska, Katarzyna Bujakiewicz, Dorota Stalińska czy Adrianna Biedrzyńska – są twarzami dobrze znanymi. Jest to jednak zbiór 8 dramatycznych historii kobiet, w różnym wieku, z różnym wykształceniem i bagażem doświadczeń. To co je łączy, to poczucie samotności oraz doświadczenie niesatysfakcjonującej relacji z mężczyzną (poza jedną, która nigdy na związek się nie zdecydowała), owocującej dziećmi bądź też rozpadem z racji ich braku. Oprócz tego dochodzą indywidualne problemy z matką, chorobą nowotworową, akceptacją samej siebie itp. Historie przeplatają się ze sobą równolegle, co pozwala porównać losy kobiet i ich podejście do różnych kwestii, odpowiedzi na dane pytanie. Bo kobiety te opowiadają historię swojego życia odpowiadając na pytania swojego rozmówcy. Kim on/ona jest – nie wiadomo. (Przyznaję się, że nie domyśliłam się, bo miałam wizję innego zakończenia). Nie widzimy twarzy, nie słyszymy głosu. Obecność zostaje zaznaczona ruchem łyżeczki mieszającej kawę, herbatę bądź wydłubującej owoce z kawałka ciasta. Nawiasem mówiąc, to są wspaniałe ujęcia detali, porównywalne do tarantinowskiej sceny ze strudlem jabłkowym.
Takich pięknych ujęć w Kolekcji sukienek jest więcej. Między historiami kobiet, dla zachowania równowagi nastrojowej (opowieści są bardzo przygnębiające), pojawiają się malarskie kadry w stylu prerafaelickim prezentujące beztroską młodość i dzieciństwo, jakby one miały być tym punktem odniesienia dla melancholii dominującej w narracji kobiet, które nieszczęśliwe w życiu dorosłych, chętnie wróciły do czasów z dzieciństwa., gdzie marzenia były żywe, a ich realizacja celem. Aktualnie kobiety muszą sobie przypomnieć, o czym marzyły i dojść do tego, czy to jest jeszcze coś chcą zrealizować, czy w ogóle warto myśleć o marzeniach. Później odkrywamy, że te scenki z dziewczynką i chłopcem opowiadają równoległą historię, która dotyczy tajemniczego rozmówcy.
Przyznam się, że mam duży problem z zakończeniem. Ono wytrąca mnie z ułożonej kompozycji fabularnej, bo moim pytaniem było, co tak naprawdę łączy te kobiety, jaki męski mianownik (bo wiedziałam, że męska postać się tu pojawi). Natomiast nie obchodziło mnie to, kim jest rozmówca – co z kolei interesowało reżyserkę. Oczywiście, rozmówca zbierający historię kobiet jest też ich wspólnym męskim mianownikiem, ale oczekiwałam postaci, która nie tyle wysłucha historii, co będzie źródłem tego ich życiowego namieszania. Zakończenie mnie nie satysfakcjonuje, nie dlatego, że było niezgodne z moimi oczekiwaniami – zawsze jest miło dać się zaskoczyć. Ale dlatego, że nie dostrzegam w nim klarownej motywacji bohatera, który przez swoje niezrównoważenie psychiczne (schizofrenia?) przestał być dla mnie interesujący, stał się banalnym psychopatą. Mam poczucie, że takie rozwiązanie fabularne, które budzi więcej pytań, dokłada nowy wątek, kompletnie rozbija film, co nie uważam za najtrafniejsze posunięcie. Po prostu brakuje mi jakiegoś elementu na początku, co wraz z końcem mogło tworzyć zgrabną klamrę kompozycyjną.