Trochę lękam się napisania czegokolwiek na temat tej książki, bo pomimo zapewnień autora, że jest otwarty na krytykę, wiem, że z tym różnie bywa. W szczególności, kiedy wokół siebie ma wiernych wielbicieli, którzy wkraczają do akcji krytykowania blogera za to, że nie potrafi zrozumieć jakże wybitnej książki. A książka Staroszczyka do takich niestety nie należy, choć po przeczytaniu prologu byłam przekonana, że mam do czynienia z podobnym dziełem.
Najpierw kilka słów o treści. Głównym bohaterem jest wdowiec o imieniu Salwator, dla którego życie straciło kolorowe barwy po śmieci najbliższych. Zamiast zatapiać się w pogrążonym żałobnym smutku, Salwator postanawia podjąć się pracy w mało znanej miejscowości Quies, aby móc opuścić dom, którym przypomina stracone osoby. Do mieszkańców Quies nie dotarły owoce nowoczesnej cywilizacji, oni żyją według własnej filozofii. Kiedy stan depresyjny Salwatora się pogłębia, w Quies doświadcza czegoś, co zmieni jego sposób patrzenia na życie.
Naprawdę chciałabym nie mieć podstaw do niechęci wobec cienkich książek. Chciałabym, żeby udowodniono mi, że można wszystko wyrazić za pomocą kilku słów zamiast kilkunastu. Krótka historia o istocie umierania dotyka poważnego tematu i chce wiele treści przekazać czytelnikowi, jednak zamiast solidnej dawki wyczerpującej treści o istocie umierania, mamy szkic. Tak jakby zalążek książki, jaką chciałby napisać autor. Krótkie przedstawienie przyczyny stanu depresyjnego Salwatora, jego przenosin do Quies, nagłe pogłębienie depresji, spotkanie z nietypowymi ludźmi i powrót. Tak, tytuł zaznacza wyrażnie, że to jest KRÓTKA historia. Ale temat aż się prosi o głębszą psychoanalizę czy chociażby głębszą charakterystykę Salwatora, szerszej analizy jego przemiany. Czegoś co mnie dotknie i sprawi, że tej historii nie zapomnę przez długi czas, że nie przejdę obok niej obojętnie.
Nierówny jest język. Czasem tak filozoficzny (zwłaszcza prolog, po którym odłożyłam na moment książkę), że miałam wrażenie, iż mam do czynienia z literaturą z bardzo wysokiej półki. Potem w opisach rzeczywistości (jest [mało widoczny, ale jest] podział na jawę i urojenia) myślałam, że mam do czynienia nie z twórczością pisarza, lecz z pismem osoby, która głównie pisze zwięzłe z niewyszukanymi określeniami raporty. Język momentami wydawał się wręcz prostacki. Wzrok akcentował każdą niemal kropkę, co wcale nie sprzyja w wgłębieniu treści. Później znowu słownictwo i styl dorównywał temu w prologu.
Potencjał jest. Pomysł też był. Być może nawet i słuszna idea w zwięzłej formie, ale w przypadku takiego obszernego tematu to „nie wypaliło”. Brak tu równowagi między formą i treścią. Aż się prosi o rozwinięcie tej krótkiej historii.
Ocena: 3,5/6