Kiedy przypomnimy sobie niedawny kryzys gospodarczy, jaki miał miejsce w Islandii oraz sposób, w jaki został on zażegnany, powiązanie tytułowego kredytu z narodowością filmu może prowadzić do pewnych podejrzeń wobec tego, o czym będzie historia. I chociaż fabuła zasadniczo koncentruje się na zupełnie czymś innym, to postać bankiera o imieniu Sölvi, przygotowującego raport prognozujący sytuację rynkową, która niezbyt sprzyja dokonywaniu inwestycji, kieruje myśli w stronę niedalekiej przeszłości tego kraju. Nie mogę się oprzeć przed połączeniem tego wątku z realną historią, zwłaszcza, że rozwiązania proponowane przez Sölviego dotyczą kont depozytowych zakładanych za granicą. Wątek bankierski nie został rozwinięty, choć mógł jeszcze bardziej pokomplikować los poważnego i rzetelnego Sölviego. Rodzinne problemy bohaterów i tak okazały się wystarczającym wypełnieniem fabuły, skupiając na sobie uwagę widzów.
Stosunkowo szybko dowiadujemy się, co kryje się pod tytułem Życie na kredycie. Jest to autobiograficzna powieść Móriego, pisarza-alkoholika, drugiego z trzech głównych bohaterów. To, co kryje jego książka, widz odkrywa stopniowo poprzez liczne retrospekcje, ilustrujące kierunek myśli upijającego się mężczyzny. Wizje przeszłości wyjaśniają podejrzane zachowanie pisarza, jak na przykład zainteresowanie się pewną dziewczynką z przedszkola lub prowadzenie życia zbliżonego do egzystencji bezdomnego, choć Móri dom posiada i nie dopuszcza możliwości, aby się go pozbyć.
Tytuł filmu kryje w sobie jednak i inne znaczenia, które pasują do trudności, z jakimi zmagają się bohaterowie. Jedno z nich wydaje się potraktowane dosłownie – obserwujemy w nim Eik, przedszkolankę dorabiającą jako prostytutka, która mimo sporego długu w banku próbuje uzyskać zwiększenie limitu debetowego na swoim koncie. Gdy widz poznaje bliżej los dziewczyny, samotnie wychowującej ośmioletnią córkę i uporczywie chroniącej ją przed kontaktem ze znienawidzonym dziadkiem, z powodu którego – jak można się domyślić jeszcze przed bezpośrednim wskazaniem – życie na kredycie nabiera głębszego znaczenia. Można metaforycznie powiedzieć, że Eik w młodości, wbrew sobie, żyrowała komuś swoistego rodzaju kredytu, który całkowicie odmienił jej życie, zaś nocną pracą „spłaca” raty i te bankowe, i te związane z jej przeszłością.
Sądzę jednak, że to „kredyt zaufania” jest najcelniejszą interpretacją tytułu. Ten związek frazeologiczny stanowi słowo-klucz do interpretacji losów filmowych postaci. Choć najbardziej odnosi się ono do małżeńskich relacji Sölviego i Agnes – szczególnie w kontekście czasu spędzonego na służbowym wyjeździe na Florydzie – to nie można go wykluczać w historiach pozostałych postaci, których historie w pewnych momentach łączą się ze sobą. Nie tylko Agnes będzie zmuszona obdarzyć swojego męża kredytem zaufania. Także Eik udziela go nowopoznanemu przyjacielowi, którego prosi o opiekę nad córką, darząc go większym zaufanie niż własnych rodziców, którzy goszczą u siebie schorowanego dziadka. Tymczasem Móri, mając na uwadze swoje doświadczenia z dziećmi, zdaje sobie sprawę z tego, że – używając bankowego słownictwa – nie ma odpowiedniej „zdolności kredytowej”.
Wbrew mojej bankowej interpretacji islandzkiego dramatu, opowieści w Życiu na kredycie są subtelne, wzruszające, refleksyjne, a miejscami nawet przygnębiające. Postaci nie zostały wyidealizowane, ale pokazane boleśnie prawdziwie – poznajemy zarówno ich wady, jak i zalety. Uroku opowieści dodaje nostalgiczna ścieżka dźwiękowa oraz piękne zdjęcia (choć muszę przyznać, że to nie są ujęcia Islandii, które zapierają dech w piersiach, jak ma to miejsce na przykład we Wróblach lub w Sekretnym życiu Waltera Mitty’ego).
Recenzja ukazała się w Ińskie Point nr 6/2016