Lektor: Anna Dereszowska
Byłam zmęczona słuchaniem Saturna, Jacka Dehnela, więc postanowiłam sięgnąć po coś, co sprawi mi przyjemność w słuchaniu. Potrzebowałam audioksiążki, która mi to zagwarantuje, aby znów nie zniechęcić się do słuchanej książki. Zdecydowałam się na drugą część kontynuację Jedz, módl się, kochaj, czytaną przez Annę Dereszowską. I faktycznie od razu wpadłam… Ale, jest ale i to nie jedno. Sam dobry lektor nie wystarczy, kiedy treść… No właśnie…
Nie pamiętam, czy była tak książka, która wywoływała we mnie tyle negatywnych uczuć. Naprawdę, słuchając tę książkę byłam zmierzła, wzburzona, sfrustrowana i nie do życia (trafniej pasowałoby współżycia, ale wiem, że może zostać odebrane to inaczej niż chciałabym ;-)). Przy mnie, słuchającej Elizabeth Gilbert, w interpretacji Dereszowskiej, kobieta mająca okres to łagodny baranek – serio.
Zanim dam się ponieść uczuciom, muszę parę rzeczy wyjaśnić. Autorka ze skromnością powiedziała, że książkę napisała dla ok. dwudziestu osób (dokładniej nie pamiętam ile), które wymienia z nazwiska. Wśród tej grupy nie było mojej osoby (ale zaskok, nie?), więc książka nie była do mnie adresowana. Nie wiem, czy ta dedykacja ze strony autorki miała być usprawiedliwieniem, obroną przed ewentualnymi zarzutami? Uważam, że skoro pozwoliła ją przetłumaczyć na język polski (bo raczej wbrew jej woli tego nie zrobiono) to raczej pozwoliła, aby treść książki dotarła do pozostałej grupy ludzi, którym tej pozycji nie dedykowała. Więc tym bardziej mam prawo do wyrażenia własnej opinii na jej temat.
Postawa autorki wobec życia i małżeństwa irytowała mnie maksymalnie, słuchanie jej poglądów na temat związków partnerskich między osobami z różnicowanymi komplikacjami płciowymi, rasowymi, wiekowymi czy stanowymi nierzadko sprawiały, że miałam ochotę pogryźć te słuchawki, aby stłumić odgłos złości wydobywający się z krtani. Czasami miałam wrażenie, że kurde baba bardziej wykształcona i doświadczona ode mnie, a zachowuje się jak rozpieszczone dziecko. Z drugiej strony z powodu mojego braku doświadczenia w kwestiach małżeńskich nie mam prawa jej oceniać. A co najgorsze ze wszystkiego – ulegałam jej niektórym stwierdzeniem, przekonała mnie, że kobieta zgadzając się na małżeństwo przegrywa. Konsekwencje zawarcia małżeństwa nie są równe dla obu partnerów. W między czasie czytałam Motyla, gdzie główna bohaterka ma żal do męża, o to, że nie zechce poświęcić jednego roku swojej kariery na spędzenie tego czasu z nią, póki choroba nie zdominowała jej umysłu, kiedy to ona, chora poświęciła część swojej kariery na urodzenie i wychowanie trójki dzieci. To najlepszy przykład dla pokazania nierówności konsekwencji małżeństwa. Potem widziałam film Jak ona to robi, o kobiecie, która stara się dzielić wychowanie dzieci z karierą zawodową. Możecie zatem wyobrazić, jak bardzo w ostatnich miesiącach zostałam obdarzona natłokiem obrazów, komentarzy przeciwko małżeństwu i tym bardziej przeciwko posiadaniu własnych dzieci. Dobitnie odczułam, jaka ta natura jest niesprawiedliwa wobec kobiet. Choć nigdy nie chciałam być mężczyzną, to jednak wiadomo jest, że życie mają łatwiejsze. (Kolejny post, w którym atakuję mężczyzn… zaczynam czuć się feministką, choć nią nie jestem).
O samej książce powiem tyle, że jest to literatura faktu. Elizabeth Gilbert stając przed koniecznością (niechcianego absolutnie) ponownego zamążpójścia postanawia się zgłębić historię małżeństwa poprzez literaturę, statystyki i rozmowy z kobietami z różnych regionów świata, a także przez analizowanie relacji małżeńskie u najbliższych. To całe dochodzenie w sprawach małżeństwa ma pomóc Liz świadomie przygotować się do ślubu z Felipe.
Jeśli kogoś interesuje historia i pojmowanie małżeństwa na przestrzeni wieków, w różnych kręgach kulturowych, aż po dzisiejszy zróżnicowany obraz tej instytucji społecznej to książkę mogę polecić. Pozostałym kobietom w szczęśliwych związkach odradzam, bo szkoda by jedna sfrustrowana baba miała swoim podejściem do tych spraw rujnować szczęście innych. Tak, Gilbert krytykuje naiwnych ludzi, którzy wierzą, że ich małżeństwo będzie na zawsze, bo tak nie będzie. Jej się nie udało, innym więc też może się nie udać.
No cóż pani Gilbert, mam nadzieję, że już się nie spotkamy więcej. Jestem zbyt konserwatywna na pani poglądy, a pani zalatuje feminizmem, który burzy mój romantyczny obraz szczęśliwego związku.
Ocena: 3,5/6