Co za chwytliwy tytuł! Już widzę, ileż zamieszania zrobi w bibliotekach czy księgarniach. Może byłam naiwna, ale liczyłam na więcej nawiązań do powieści Goethego. Szczególnie kiedy po otwarciu książki zobaczyłam tekst wydzielony datami – pierwsze co mi przyszło do głowy to oczywiście listy. A w środku pamiętnik wampira, tak jak głosi oryginalny tytuł. Ale przecież to już znane i oklepane, znana jest wszystkim, choćby ze słyszenia seria Pamiętniki wampirów. No dobra, rozczarowałam się formą powieści. To może wampir na wzór Wertera z powodu nieszczęśliwej miłości wsadzi sobie kołek w serce? – pomyślałam. Niestety. Brak jakichkolwiek nawiązań w treści.
Zostawmy już więc genezę tytułu, choć muszę powtórzyć, że jest świetny pod kątem marketingowym. Ileż potem będzie „byków” w wypracowaniach, że Werter był wampirów.. hihihi, cwane.
Nie oczekiwałam po powieści Tima Collinsa zbyt wiele, byłam gotowa na nawet infantylną powieść z otchłani ciemności. I choć miejscami może się taka wydawać (spoiler! szczególnie kiedy Chloe szybko zaakceptowała to, że Nigel jest wampirem), to tragedii nie ma. Ostatnio jest moda na łamanie konwencji, jeśli chodzi o kreację wampira. Chyba pierwsza była Stephenie Meyer i jej udało się to najlepiej. Następne niekonwencjonalne kreatury były nie do końca przemyślane i dopracowane. I tak mamy też tutaj, niekonsekwencji tu mnóstwo.
Na początku mamy postać, która poza tym, że musi karmić się krwią i jest nieśmiertelna, nie różni się niczym od człowieka. Może jest trochę bledsza, ale jak przekonuje nas młody wampir, po przemianie nie zyskał tej czarującej urody ani niezwykłej siły, jaka cechuje każdego nieumarłego. Ponadto wyśmiewa mity wytworzone przez człowieka na temat wampirów. To nieprawda, że wampir ma alergię na czosnek i słońce. To zaprzeczenie pojawiło się już w Zmierzchu. A jednak, gdy Nigel wchodzi do sali wypełnionej czosnkiem i ostrymi reflektorami, jest mu słabo. W sumie Nigel ma taki stosunek do mitów, jak wielu ludzi do horoskopów. Niby nie wierzą, a jednak po przeczytaniu, że unikną pecha na ulicy, kiedy założą różowe okulary, to bez tych okularów z domu nie wyjdą. Podobną postawę ma Nigel, kiedy staje przed drzwiami swojej sympatii i boi się wejść bez zaproszenia.
Było w tych pamiętnikarskich wpisach wiele zabawnych, choć nie zawsze błyskotliwych zdań, coś w stylu „skończyłem sto lat i nadal nie potrafię zrozumieć kobiet”. Podobało mi się, że podniecenie Nigela objawiało się przez wzrost kieł. To było dla mnie coś nowego. I chyba jedyna taka cecha, którą chętnie widziałabym u wampirów pokroju Edwarda ;-).
Reasumując, Cierpienia młodego wampira to kolejna z wielu wampirzych powieści nie wyróżniająca się poziomem od pozostałych. Nie należy ona jednak do tych słabszych, kilka wątków, pomysłów ciekawych ma, dzięki temu szybko ją przełknęłam bez potrzeby zagryzania z niecierpliwości warg do krwi. (Czasami staje się łakomym kąskiem dla literackich bohaterów ;))
Ocena: 4/6
Staram się ograniczać książki „Zmierzchopodobne”, po którymś razie człowiek ma już dosyć. A o tych kłach nie było czasem w… hmm… „Akademii wampirów”, albo tej serii o Sockie Stackhouse?
Nie przypominam sobie, żeby było coś podobnego u Sockie, ale możliwe, że nie pamiętam. Akademii wampirów nie czytałam.