Pechowy (dla mnie) Regiofun Festiwal Producentów Filmowych w Katowicach

Nie mam szczęścia do tego festiwalu, a wszystko przez jego październikowy termin i to że zawsze w tym czasie się rozchoruję. W zeszłym roku nie uczestniczyłam w nim w ogóle, bo termin pokrywał się z Festiwalem Conrada i Targami Książki w Krakowie. Dwa lata temu z powodu praktyk udało mi się przybyć na jeden dzień, w którym obejrzałam 3 filmy. W tym roku było podobnie, bo choć planowałam być przez 3 ostatnie dni festiwalu, z powodu zajęć na uczelni do czwartku, w rzeczywistości pojawiłam się tylko w piątek, w sobotę miałam zobowiązania rodzinne, natomiast w niedzielę obudziłam się z tak złym samopoczuciem i pozbawiona sił, że wyprawa do Katowic, to ostatnia rzecz na jaką mnie wówczas było stać. Natomiast jest szansa, że za rok, kiedy zajęcia na studiach nie będą mnie już dotyczyć, będę mogła pozwolić sobie na większą aktywność w tym wydarzeniu.

W każdym razie obejrzałam trzy filmy: Ostatnia rodzina, Fale, Burn Burn Burn. O ostatnim napisałam recenzję do magazynu 16mm, kiedy numer pojawi się w sieci, pojawi się tutaj i na FB link. Póki co krótko powiem, początek zapowiadał ciekawszy film, niż ten okazał się na końcu.

Ostatnia rodzina – o tym filmie mówi się dużo. Zarówno między zajęciami, jak i w ich trakcie ciągle pyta się o wrażenia z Wołynia i właśnie Ostatniej rodziny. Jest to ciekawy film, ale tylko za sprawą tematu i niebanalnych bohaterów, którzy zostali fenomenalnie odegrani przez znakomitych aktorów, choć momentami miałam wrażenie, że Dawid Ogrodnik odgrzewa swoją rolę z Chce się żyć. To nie film ujmuje, ale właśnie historia Beksińskich, która w moim odczuciu została dobrze warsztatowo zrekonstruowana. Mówię o odczuciu, ponieważ nie znam historii rodziny Beksińskich. Natomiast mam wrażenie, że historia wzięła górę nad filmem, względem którego jestem daleka od zachwytu. Przed seansem osoba wygłaszająca prelekcję zapewniała o jego wyjątkowości, tyle że film wcale nie jest wyjątkowy. Debiutujący reżyser Jan P. Matuszewski miał w gruncie rzeczy jedno proste zadanie; nie schrzanić świetnej historii, która sama się wybroni. I to mu się udało.

Fale należą do tych filmów podejmujących tematy młodzieżowych problemów społecznych, z których nie wyłania się żadna nowa, ciekawa konkluzja. Bohaterkami są uczennice szkoły fryzjerskiej, jedna z nich ma problem z zaliczeniem egzaminu zawodowego, ponieważ nie umie zrobić tytułowych fal. Na pomoc przychodzi jej Kasia, piątkowa uczennica i obie się zaprzyjaźniają. Łączy ich to, że obie mają rodziny, które można byłoby określić mianem patologicznych. Rodzice Kasi są bezrobotni, ojciec alkoholikiem, natomiast Ania mieszka z ojcem, który jest kierowcą TIR-a, więc przez większość czasu jest nieobecny w domu. Jej matka odeszła do innego kilka lat wcześniej, teraz po latach próbuje odnowić kontakt z córką. Później dowiadujemy się, że ojciec był alkoholikiem i stosował przemoc wobec żony i dziecka. Tak więc mamy do czynienia z bohaterkami, które urodziły się w niezbyt szczęśliwych rodzinach, w dodatku w rozkwicie nastoletniego buntu, którego przedmiotem stają się oczywiście rodzice. Nie mogąc utrzymywać z nimi satysfakcjonującej relacji, chcą zerwać tę lichą więź, po to choćby, by nie powtórzyć ich losu. Snują więc marzenia o wspólnej przeszłości w jakimś cudownym miejscu, gdzie będą miały własny prawdziwy dom, w którym będą czuć się jak u siebie, nie jako wyrzutki społeczne. Pragnienie odmiany własnego losu to cienka nić, która połączyła dziewczyny uczuciem sympatii, a ono pozwoliła im uwierzyć, że czeka ich lepsza przyszłość. Uczucie przyjaźni kruszy przytłaczająca rzeczywista teraźniejszość, która daje jasny i bardzo niewygodny komunikat: rajska przyszłość nie przyjdzie ot tak, każdy jest kowalem własnego losu i trzeba stawić czoła problemom. Znajome? Banalne? Właśnie o tym mówiłam. A brak jakiegokolwiek artyzmu w ujęciach sprawia wrażenie, że mamy do czynienia z fabularyzowanym dokumentem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *