Film drogi według Nicholasa Sparksa (Burn Burn Burn, reż. Chanya Button)

Gdyby słynną powieść Jacka Kerouaca napisał Nicholas Sparks, to debiutancki film Chanya Button stanowiłby jej ekranizację. Mamy tu bowiem silnie nacechowany emocjami film drogi, w którym dwie bohaterki odbywają podróż przez Wielką Brytanię, aby rozsypać prochy swojego zmarłego przyjaciela. Zgodnie z konwencją, wyprawa ta ma też refleksyjny wymiar, co powoduje, że dziewczyny spoglądają na swoje życie inaczej i zostają zmuszone do podjęcia trudnych decyzji.

Początek filmu sugerował zupełnie inne podejście do tematu śmierci. Było w nim więcej spontaniczności, humoru czy nawet groteskowego przerysowania. Począwszy od nietypowego przebiegu stypy, na której odbywa się koncert, a jego uczestnicy z wyraźnym niezadowoleniem analizują swoją sytuację życiową, zamiast opłakiwać i wspominać zmarłego Aż po video-testament nakręcony przez Dana, poprzez który prosi swoje najlepsze przyjaciółki o rozsypanie jego prochów w czterech miejscach Wielkiej Brytanii, do których chciał wrócić. Po pogrzebie więc Seph i Alex załatwiają zwolnienie z pracy, biorą zapakowany w śniadaniówce popiół przyjaciela i ruszają w długą drogę.

Tak bohaterki trafiają do Glastonbury, gdzie ojciec Dana chciał mieć rozsypane prochy, znajdują klub, w którym ich przyjaciel stracił dziewictwo, pojawiają się także w Yorkshire, Walii i Szkocji. Chociaż podróż zaczyna się pięknie i z zabawnymi perypetiami związanymi z pewnymi problemami rozsypania prochów w Glastonbury, a sam Dan sprawia wrażenie pogodzonego ze śmiercią i jego misją staje się pocieszenie opuszczonych przyjaciółek – już w drugim punkcie podróży zaczyna się robić mniej przyjemnie. Na jaw zaczynają wychodzić wszystkie sekrety, których nie znała cała trójka, Dan czuję się także uprawniony do powiedzenia bolesnych prawd o życiu i charakterach dziewczyn. Ta gwałtowna zmiana postawy chłopaka pozwala nam obserwować etapy umierania, w wymiarze fizycznym i emocjonalnym. Początkowo Dan, do czego przyznaje się w ostatnim filmiku, sądził, że „będzie dobry w umieraniu”, pogodzi się ze śmiercią, będzie udzielać porad i pocieszać osoby, które wkrótce opuści. Jednak im bliżej ten nieuchronny kres nadchodził, tym bardziej chciał żyć. Brak zgody na śmierć przed trzydziestką przejawia się właśnie jego gorzkimi wyznaniami w stronę przyjaciółek i matki, które jeśli choć przez chwilę znienawidził, to właśnie dlatego, że im zazdrościł życia. W tym momencie obecny dotąd w filmie komizm znika, a podróż Seph i Alex, która miała być formą pożegnania przyjaciela, staje się pretekstem do podjęcia rozrachunku z własną przeszłością.

W tej opowieści znalazło się sporo miejsca dla ukazania trudnych relacji z matkami. Nie ma tu ani jednego przykładu pozbawionego skaz. Dan od razu w filmiku wyznaje, że nienawidzi matki. Tragiczne wydarzenia z dzieciństwa sprawiły, że Alex nie lubi przebywać w domu matki, a mama Seph… Nic o niej nie wiemy, bo dziewczyna nie chce o niej opowiadać. Najbliżej idealnego obrazu relacji dziecka z matką, mógłby być mężczyzna, który rozsypuje prochy swojej matki z twierdzy w Yorku, pomimo cynicznego nastawienia jego żony. Drugie miejsce mogłaby zająć relacja, która została zniszczona przez męża starszej austopowiczki, przygarniętej przez bohaterki. Oxnan stało się miejscem wzruszającego spotkania po latach syna i matki, które każdego świadka zachęca do refleksji i poprawienia kontaktu ze swoim rodzicem.

Burn Burn Burn przeobraziło się z filmu spod znaku czarnej komedii w ckliwy dramat opowiadający o najtrudniejszych sprawach naszego życia: relacji z bliskimi, które przerwać może nieoczekiwana śmierć. Nim zdążyliśmy się odnaleźć w tej pozornie nietypowej, wypełnionej absurdalnym humorem historii i zebraliśmy odwagę, by w żałobnej aurze móc się śmiać, otrzymujemy litanię wzniosłych frazesów o wartościach życia, przyjaźni i rodziny. Wszystko to, zgodnie z konwencją melodramatu, prowadzi do refleksji na tle wyjątkowo pięknego krajobrazu Szkocji, wywołujących wodospad łez u co wrażliwszych ludzi zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie ekranu. Tym samym dostajemy kolejny tytuł, który możemy włożyć między adaptacje powieści Sparksa a cieszący się dużą popularnością w ostatnich latach film Gwiazd naszych wina (2014, reż. Josh Boone). A szkoda, bo wciąż zbyt rzadko podejmuje się temat śmierci i choroby bez doprowadzenia widzów do łez a tym samym uproszczenia historii, która ma zapewnić pocieszenie, uśpienie wyrzutów sumienia i bolesnych wspomnień.

Ocena: 7/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *