Ostatnio mamy wysyp polskich produkcji, o których jest głośno, o których się mówi w ważniejszych magazynach kulturalnych, i o których rozmawia się w kręgach znajomych. Innymi słowy, mamy sporo zobowiązań do wyjść do kina. Tak było ze Sztuką kochania. Historią Michaliny Wisłockiej, tak jest z Pokotem, o którym właśnie napiszę i Marią Skłodowską-Curie, którą obejrzę niebawem. O żadnym z tych filmów nie ma jednoznacznych opinii, a jeśli jakieś dominują, to na pewno nie są one pozytywne. Dziś pora wskazać, co jest nie tak z filmem Agnieszki Holland, który otrzymał nagrodę im. Alfreda Bauera podczas tegorocznego Berlinale.
Zacznę od tego, że po kilkukrotnym obejrzeniu trailera, bynajmniej nie oglądanego dobrowolnie dla własnej przyjemności, lecz podczas regularnych wizyt w kinie, bałam się tego filmu. Czytałam Prowadź swój pług przez kości umarłych, pamiętam kilka scen, które zrobiły na mnie silne wrażenie, ale nie aż takie, jakie wywarł na mnie trailer. Zapowiadało się, że z kryminalnej powieści zrobiono thriller. Nie jestem specjalnie lękliwa i raczej rzadko boję się podczas oglądania thrillerów, dlatego mój lęk przed filmem był spowodowany nie atmosferą filmu, ale tym, co robią zwierzętom. A należę do tych osób, które bardziej przejmują się losem zwierząt niż ludzi. Niestety albo stety. Mogłabym wyjaśnić, skąd takie podejście się u mnie wzięło, ale to nie czas i miejsce na takie rozważania. Bałam się scen krzywdzenia zwierząt. Ogólnie nie lubię oglądać filmów o zwierzętach, bo zawsze płaczę, kiedy nadchodzi koniec ich życia.
Moje obawy złagodziły opinie znajomych, którzy stwierdzili, że to „lajtowy film o polskim społeczeństwie, miejscami zabawny”. Dosłownie dwie sceny były trochę zabawne. „Lajtowy” to ostatnie określenie, jakie użyłabym względem Pokotu. To ciężki, upiornie nieprzyjemny film, którego wrażliwsze dusze nie powinny oglądać. Serce się kraja na widok poranionych lisów, które chciały przegryźć zardzewiałe kraty klatek, w których były więzione przez jednego myśliwego. Chyba w celach czysto sadystycznych, bo o ile polowanie na zwierzęta, w celu zdobycia posiłku jestem w stanie zrozumieć, choć postuluję humanitarne sposoby zabijania, o tyle bezsensowne zadawanie bólu absolutnie nie. Myślałam, że uda mi się utrzymać nerwy na wodzy, ale kiedy Duszeńko, główna bohaterka zaczęła płakać nad losem dzika, ja do niej dołączyłam. To było ponad moje siły.
Najgorsze w tym filmie jest to, że za ból związany z oglądaniem Pokotu nie otrzymujemy żadnej satysfakcji. Choć sceny poruszyły mnie i wielu innych, którym los zwierząt nie jest obojętny, dla myśliwych i przeciwników specjalnego traktowania zwierząt nie zrobią większego wrażenia. Z jednej strony narracja musiałaby zostać tak poprowadzona, aby widz zżył się choćby z jednym dzikim zwierzęciem, by jego śmierć rzeczywiście zabolała. Oczywiście wtedy ja nerwowo w ogóle bym nie wytrzymała, ale jeśli założeniem Pokotu było uwrażliwienie ludzi na prawa zwierząt, o których więcej się mówi, niż są egzekwowane w rzeczywistości – to za mało uwagi poświęcono samym zwierzętom, a za dużo aktywistce, walczącej o ich życia. Bo kreacja Duszeńki zniszczyła wszelkie szczytne cele, jakie mogły kryć się za tym filmem. Chciałabym powiedzieć, że Pokot jest ważnym filmem, istotnym głosem w bieżącej dyskusji o prawach zwierząt, które w Polsce wciąż dla służb pozostają kwestią teoretyczną. Niestety, działania (które co prawda odpowiadają naszemu stanu uczuć i życzeń, gdy widzimy brutalność tych mężczyzn – ale nie sądzę, byśmy dążyli do ich realizacji) i przemówienia Duszeńki są przesadzone i sprawiają wrażenie, że mamy do czynienia z karykaturą ekologów, obrońców praw zwierząt i zideologizowanych wegetarian. O ile opis agonii dzika może zmiękczyć zatwardziałe serca i zachęcić do refleksji nad humanitarnymi sposobami zabijania, o tyle opowiadanie o ćwiartkach mięsa na tackach w sklepie przypomina odbiorcy o podrzędnej względem człowieka funkcji zwierzęcia, które jest pokarmem, a to może przemówić tylko do wegetarian i wegan. Pokot, zamiast uwrażliwić widzów na pewien problem społeczny, ośmiesza tych, którzy go w ogóle dostrzegają. I to jest najsmutniejsze w tym filmie. Jeśli dzieło Agnieszki Holland miałoby coś usprawiedliwiać, to nie zabijanie myśliwych, lecz ignorowanie obrońców natury, którzy w wymowie filmu okazują się fanatykami. Z tego powodu odradzam seans Pokotu wszystkim wrażliwym ludziom. Po prostu nie warto cierpieć podczas oglądania czegoś, co nie broni problemu, który jest nam bardzo bliski.
Jeśli chodzi o dobre strony filmu, to bez wątpienia są nimi piękne zdjęcia, o co nie trudno, ze względu na to, że akcja rozgrywa się w Kotlinie Kłodzkiej, oraz muzyka, która podkreśla mroczną atmosferę fabuły. Nie można również mieć zarzutów wobec doboru obsady aktorskiej, ze strony polskiej zobaczyć można Wiktora Zborowskiego, Andrzeja Grabowskiego, Tomasza Kota, Jakuba Gierszałę i Borysa Szyca, choć najbardziej wyrazistą postać stworzył Marcin Bosak grający księdza (ta postać ani trochę nie poprawi negatywnego i stereotypowego obrazu kleru). Nie wymieniłam Anny Mandat, wcielającej się w główną postać, która stała się najsłabszą stroną tej opowieści, bo trudno mi ocenić, czy sam scenariusz skazał tę bohaterkę na porażkę, czy została ona jeszcze wzmocniona przez karykaturalną grę aktorską.
Ogromna szkoda, że ważny temat został tak niefortunnie potraktowany. Wyszłam z kina mocno rozczarowana i zniesmaczona. Seans nie był wart mojego wysiłku psychicznego. Zapewniam, że waszego też nie.
Ocena: 6,5/10