To kolejna refleksja dotycząca lokali gastronomicznych po tym, jak w niedzielę z tatą ze zdziwieniem zaobserwowaliśmy, że w kawiarni serwują piwo. Kawa, herbata, ciastka, inne alkohole, ale piwo? Piwo można zamówić w pubie lub w restauracji.
Kolejną różnicę między powyższym rodzajami lokali zauważyłam, kiedy nie mogłam zarezerwować stolika dla siebie samej w restauracji w ramach festiwalu kulinarnego. Rezerwacja dopuszczała min. dwie osoby. To znaczy najwyraźniej, że do restauracji samemu chadzać nie wypada, inaczej jesteś podejrzany (zazwyczaj o pełnienie funkcji krytyka kulinarnego). Do kawiarni można iść samemu, zamówić sobie kawę, popracować na laptopie lub poczytać, do czego zachęcają często obecne tam książki. Niedawno, bodajże Lajkonik organizował akcję, że za każdą przyniesioną książkę do ich lokalu, dostaną kawę gratis. Natomiast do pubu można iść samemu, aby zatopić swoje smutki w alkoholu – atmosfera w pubie raczej nie sprzyja pracy. A do restauracji naprawdę trzeba mieć towarzystwo?
Zrobiło mi się smutno, bo trochę z wyboru, a trochę z takiego, a nie innego losu skazana jestem tylko na własne towarzystwo. To znaczy, lubię być niezależna od innych ludzi, nie przejmować się, czy mam dość znośny nastrój, czy ta druga osoba też ma ochotę pójść tam gdzie ja. Lubię chodzić na wystawy sama, bo oglądam ją w swoim tempie i nie muszę czekać/lub sprężać się z powodu czyjegoś towarzystwa. Nie mam potrzeby wskazywania palcem „patrz”, bo wiadomo, że osoba towarzysząca patrzy dokładnie na to samo. Nie rozumiem problemu wielu osób z samodzielnym pójściem do kina. Możesz skoncentrować się na obrazie, nie rozpraszają cię szepty towarzysza, możesz poddać się emocjom płynącym z ekranu. I nie musisz iść w tej krępującej ciszy po wyjściu z seansu, czekając aż któreś z was, zada to nieszczęsne pytanie: i jak się podobało? A potem wypowie/usłyszy odpowiedź: no, fajny. Chyba że wychodzisz z pokazu festiwalowego wraz z ekipą krytyków i blogerów filmowych – wtedy żywa dyskusja zaczyna się jeszcze na stopniach widowni. Poza tym nie ukrywajmy, nie łatwo znaleźć w pobliżu zaprzyjaźnioną osobę, która byłaby w stanie tyle seansów w kinie obejrzeć, co ja. Nawet kiedy oferowałam znajomym wejściówki na seans, bo jakimś czasie się wycofywali, bo albo mieli wyrzuty sumienia, że mnie (rzekomo) wykorzystują albo uznali, że swój roczny limit wizyt w kinie wyczerpali.
Postanowiłam jednak pójść do restauracji sama. Przecież mnie nie wyrzucą, nie? Czasem przerwy między zajęciami i innymi zobowiązaniami spędzałam w kawiarni, ale ostatnio czuję przesyt słodkościami, więc restauracja miała być miejscem, gdzie dostanę coś wytrawnego. Nikt mnie nie wyrzucił, choć czułam się skrępowana. Bo o ile w kawiarniach, zwłaszcza księgarnio-kawiarniach można spotkać mnóstwo samotnie siedzących ludzi, tak tutaj albo zastajesz pusty lokal, albo stoliki, przy których siedzą przynajmniej 2-3 osoby.
Po złożeniu zamówienia wyjęłam książkę, by poczytać. Bo po to tu właściwie przyszłam, usiąść w wygodnym fotelu przy stoliku i poczytać. W kawiarni to normalne, natomiast w restauracji… Chyba nie. I to nie dlatego, że goście z sąsiedniego stolika dziwnie mi się przyglądali. Kelnerka przynosi zamówienie, które powinnaś zjeść natychmiast, bo walory smakowe ulatują wraz z temperaturą. Dziwnie byłoby czytać i sobie jeść powiedzmy jakąś mięsną potrawę w podobny sposób, jak sączysz kawę czy herbatę. Wiecie, jeden gryz burgera i wracasz do lektury, za chwilę kolejny gryz i znowu czytasz. Raczej niewygodne, choć oczywiście nie wykluczam możliwości czytania podczas jedzenia. Ta kwestia była wielokrotnie komentowana, ale nie wiem, czy w miejscu publicznym taki zestaw uchodzi za przyzwoity. W końcu uznajesz, że poczytasz, jak zjesz główne danie.
No tylko zaraz jak odłożysz sztućce, pojawia się kelner, który przedstawia ci dwie opcje: domówić coś lub poprosić o rachunek. Jakąkolwiek opcję byś nie wybrała i tak nie poczytasz. Jeśli domówisz coś, to będziesz miała chwilę dla siebie, aż kelner przyjdzie z zamówieniem, potem będziesz zmuszona skoncentrować się na jedzeniu. Kiedy poprosisz rachunek, pozostaje ci tylko go zapłacić, a potem… Chciałoby się w końcu zabrać za lekturę, ale obsługa niemile patrzy na gościa, który niepotrzebnie zajmuje stolik, przeznaczony dla gości, którzy przyszli coś zjeść. Więc potem wychodzisz, szukając innego miejsca, gdzie można byłoby wygodnie usiąść i poczytać…
Ciekawi mnie, czy są jakieś zasady savoir-vivre, które by potwierdziły, że w restauracji nie wypada czytać. Wiadomo, że nie wypada czytać, będąc w czyimś towarzystwie (oczywiście, ta zasada nie obowiązuje, kiedy twoim towarzystwem są inne mole książkowe i sobie ustaliliście, że w tym czasie poczytacie). Inna sytuacja wygląda, kiedy do restauracji wpada grupa moli książkowych i podczas spotkania wykłada książki na stół, którymi się wymienia. Tak się dzieje na spotkaniach BiblioNETkowych, obsługa dwóch restauracji w Katowicach jest już przyzwyczajona do takich wydarzeń, gdzie na stole znajduje się więcej książek niż miejsca na talerze z zamówionymi posiłkami.
Edit [31.03]
Obejrzałam ostatnio film kulinarny Petera Greenawaya Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek. Moje obawy co do możliwości czytania w restauracji okazały się całkiem słuszne, bowiem tytułowy złodziej i kierownik restauracji zarazem skrytykował gościa, który na obiad przychodził z książkami: „znowu czytasz przy stole, to jest restauracja, nie biblioteka” – mówił. A patrząc na to, jak ten mól książkowy skończył, to książki mogą okazać się zabójcze, zwłaszcza ich konsumowanie.
To ja najpierw wyjaśnię Ci dlaczego przez lata nie mogłam pójść sama do kina (ani do galerii handlowej czy kawiarni) – otóż jako osoba od lat dziecięcych szykanowana za wygląd, miałam obawy, że moja samotność będzie rzucać się w oczy. Że usłyszę jakiś chamski tekst odnośnie do tego, że nikt nawet nie zechciał ze mną zjeść/obejrzeć filmu itd. A nawet jeśli nie usłyszę żadnych uwag, to że ludzie na pewno będą myśleć o mnie coś niemiłego. Pierwszy raz sama do kina poszłam chyba w zeszłym roku, do restauracji tylko z konieczności – 1,5 roku temu (mąż został z córką w szpitalu, a ja potrzebowałam zjeść coś normalnego i napić się porządnej herbaty).
Doskonale rozumiem, dlaczego niektórzy czują się nieswojo w takich sytuacjach i po prostu uważają, że milej jest mieć towarzystwo. Taka natura człowieka 🙂
Natomiast co do pozostałych kwestii – rzeczywiście czytanie w kawiarni wydaje mi się normalne, natomiast w restauracji już trochę dziwne. Może dlatego, że po prostu w restauracjach nie widuje się czytających i nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni? A może dlatego, że kawiarnia kojarzy się z długim, leniwym posiedzeniem, natomiast restauracja głównie ze zjedzeniem dobrego posiłku, bez całej tej otoczki? Nie wiem, nigdy o tym nie myślałam, ale fajnie, że Twój tekst zmusza mnie do tego, bym się nad tą kwestią pochyliła 🙂
Ja Cię dobrze rozumiem. Początkowo też czułam się nieswojo, wręcz bałam się, że spotkam innych znajomych i znowu ocenią, że nawet w czasie wolnym nie mam towarzystwa – choć u mnie problem nie wynika bynajmniej z wyglądu. Potem się przyzwyczaiłam, stwierdziłam, że krytycy filmowi też chodzą sami na seanse, więc postanowiłam przybrać maskę profesjonalisty :PP. (Z czym jest mi łatwiej, kiedy z kasy odbieram akredytacje medialną).
No właśnie, gdyby nie moje doświadczenia z ostatniego czasu, to nawet bym nie pomyślała, że poza menu restauracja i kawiarnia czymś się różnią, a jednak panuje tam inna atmosfera i chyba inny kodeks zachowania. Może wynikający również z powszechnego uznania, że przy jedzeniu (daniu głównym) się nie czyta, by nie pobrudzić książki.
Dobrze napisane 🙂
Do tematu czytania w restauracjach podchodzę nieco inaczej. Od czasu do czasu lubię sama wybrać się do restauracji na … śniadanie. Ot tak! I wtedy zawsze, po złożeniu zamówienia, wyciągam z torebki książkę i zatracam się w czytaniu. O tej porze jest tak mało osób, że nikt nie przeszkadza mi głośną rozmową czy śmiechem 🙂
No na śniadanie tak (choć ja na śniadanie wybieram się raczej to kawiarni czy też księgarnio-kawiarni, gdzie podają także kanapki czy na przykład naleśniki), ale wtedy kanapkę też jesz inaczej niż danie główne. I rzeczywiście rano łatwiej o spokojną atmosferę w lokalu.
A ja tylko i wyłącznie chodzę do kina sama. Przy kimś nie mogłam bym sobie parsknąć śmiechem ani porządnie się wzruszyć czy nawet posiedzieć jeszcze na koniec i posłuchać muzyki na napisach 🙂
A czytanie w restauracji…chyba faktycznie dopiero przy kawie/deserze, jakoś tak na spokojniej. Widocznie jedzenie i czytanie to dwie poważne przyjemności, których nie należy mieszać 🙂 (nie mówię tu o serniczku) no i jak się je nieuważnie (czytając) to pochłania się więcej, rośnie ryzyko zadławienia czy nieopatrznego przegryzienia np. ziarnka kminku, przeoczenia muchy w zupie… A tak na poważnie – jakoś w restauracji i WSZĘDZIE uchodzi siedzenie z nosem w telefonie…to chyba przyjemniej zobaczyć dla odmiany kogoś z książką? Są też przecież restauracje oferujące świeżą prasę (kiedyś chyba nawet normalne było przyjście ze swoją gazetą i przeczytanie czegoś w oczekiwaniu na zamówienie) więc…. Wszystkiemu winien pośpiech.
Nie mam problemu z parsknięciem śmiechu, ale fakt wzruszać się wolałabym na osobności. Ale to już nie tylko osoba towarzysząca krępuje, ale każda inna, która siedzi obok. Bo choć niby ciemno, to najbliższe osoby to zauważą.
Telefony (i tablety) są tak powszechnie uznawane, że już w niektórych okolicznościach czytam ebooka na tablecie, żeby nie wyszło, że czytam normalną książkę.
Do ktrya. Nie rozumiem, dlaczego wstydziłabyś się wzruszyć przy osobie, z którą poszłabyś do kina, jeśli byłaby to „przyjazna dusza” lub „obiekt” głębszego uczucia? Jeśli widziałbym, że bliska mi osoba wzruszyła się na filmie, pewnie dotknąłbym jej ręki lub może przytulił, aby okazać, że zależy mi na niej, popatrzyłbym też na oglądaną scenę z większym zainteresowaniem, dzięki czemu mój odbiór byłby bogatszy, wreszcie cieszyłbym się, że wybraliśmy wartościowy film. Zawsze odebrałbym to wzruszenie bardzo pozytywnie, bo miło jest dzielić się uczuciami z bliską osobą – przyjacielem lub bliższą. Miłego wieczoru.
To nie kwestia wstydu. Nie lubię płakać przy kimś, a zwłaszcza przy kimś bliskim, bo reakcja tej osoby tylko pogorszyłaby mój stan. Jej troska wzruszyłaby mnie jeszcze bardziej i rozryczałabym się zupełnie. Jak czuję, że zbierają mi się łzy w oczach uciekam w jakieś odosobnione miejsce, najlepiej takie, w którym mogłabym się zamknąć i wyjść dopiero kiedy się uspokoję. W tych chwilach potrzebuję samotności, a nie czyjejś troski.
Rozumiem. Jesteś uczuciową dziewczyną. Mimo wszystko fajnie jest się dzielić uczuciami. Nie ma też nic złego w tym, że sobie popłaczesz w obecności przyjaznej duszy. Po to też są przyjaciele … I co z tego, że byś się rozryczała? Czasem milej jest płakać z kimś przy boku. Z kimś, kto obetrze łzy. Chyba nie jesteś do tego przyzwyczajona lub może jest to sprzeczne z Twoją naturą. Potrafię to zrozumieć. Życzę Ci jak najmniej smutnych powodów do płaczu, a jedynie płaczu ze wzruszenia. Pozdrawiam ciepło. K
Wolę z kimś dzielić tylko pozytywne emocje i płakać ze śmiechu. A resztę zostawić dla siebie 😉
Do kawiarni, restauracji itp. zawsze chodzę z kimś. Nie dlatego, że sama nie lubię tylko po prostu rzadko mam okazję wyjść z domu i oderwać się od pracy, dziecka i obowiązków, więc takie wyjście zawsze planuję z kimś, aby poplotkować.
Jednak do kina wybrałam się w tym roku po raz pierwszy sama… chciałam zobaczyć Powidoki, jednak nikt ze znajomych nie chciał iść na ten akurat film, więc poszłam sama…. Przy kasie trochę dziwnie się czułam kupując jeden bilet, ale bardzo mi zależał. I spodobało mi się to… Nie muszę przerywać filmu aby odpowiedzieć koleżance, która godzina, czy jaka fajna scena. Mogę skupić się tylko na tych 2 godzinach seansu. Byłam jeszcze sama na PolandJa i Maria Skłodowska-Curie
To doskonale rozumiesz moje preferencje kinowe 🙂
Troszeczkę widzę u Ciebie zbyt mało asertywności, bo można z lekka odwrócić zagadnienie : co robić kiedy nieznośnie długo czekasz na zamówienie ? Kiedy idę sam do restauracji, co często mi się zdarza, zawsze starma się mieć ze sobą coś do czytania.
A w kinie już kilka razy zdarzyło mi się być jedynym (!) widzem, co niespecjalnie mi przeszkadza.
Nie bardzo rozumiem, co ma asertywność do tego tematu. Generalnie jestem osobą bardzo asertywną, więc jestem ciekawa, gdzie dostrzegasz ten brak. Nigdy nie czekałam nieznośnie długo na zamówienie (tzn. kiedy byłam sama, dłużej na zamówienie czekałam [albo też nie doczekałam się wcale] tylko w towarzystwie, co jest zrozumiałe ze względu na zwiększoną ilość zamówień do realizacji). Zwykle jak składam zamówienie, to mam też chwilę by zerknąć na tablet i sprawdzić pocztę i odpisać na wiadomości, a potem już przychodzi zamówienie, więc często nawet nie zdążę otworzyć książki.