Chyba robię się monotematyczna, bo znowu piszę o PRL-u. Chciałabym obiecać, że to przedostatni raz, ale nie mogę, bo tak naprawdę nie mam wpływu na to, co wydają wydawnictwa, a tych tytułów o PRL-u jest coraz więcej. To chodliwy temat. Dzisiaj jednak przedstawię wam książkę nieco inną od tych, o których zwykle pisałam, bo nie będzie ona o peerelowskich tekstach kultury. To znaczy: zasadniczo o tym nie jest, bo w dwóch esejach pojawia się Zły Tyrmanda czy analiza wizerunków milicjantów w polskim filmie lat 60.
Jerzy Eisler poprzez swoje eseje dotyczące różnych aspektów historii PRL-u chciał pokazać, jakie jest Dziedzictwo PRL. W rzeczywistości dostajemy książkę, która jest zbiorem esejów, w większości publikowanych wcześniej w innych miejscach. Poza dwoma czy trzema tekstami znajdującymi się na końcu książki, które próbują odpowiedzieć na problem postawiony w tytule zbioru, reszta opisuje historię PRL. Poszczególne eseje dotyczą życia codziennego Warszawy, losów Wojska Armii Krajowej, reakcji prasy na wiadomość o śmierci Stalina czy relacji władzy z Kościołem. Nie wszystkie tematy mnie zainteresowały, więc nie zmuszałam się do przeczytania wszystkich tekstów. Ich wybór okazał się rozczarowujący, bo oczekiwałam opracowania PRL-u z dzisiejszej perspektywy, właśnie przez pryzmat mitów i stereotypów, którym Eisler poświęcił zaledwie jeden esej, i polskiej mentalności, nostalgii itd. Autor niniejszej książki zahacza o wszystkie te tematy, jednak proporcja między ilością treści o historii PRL a relacji PRL-współczesność jest nieadekwatna do problemu poruszonego w tytule. Oczywiście, że poznanie historii jest niezbędne, aby móc wyłapać genezę dziedzictwa, jednak wówczas w inny sposób należałoby tę przeszłość przedstawić: stale akcentując pewną ciągłość historyczną. Niestety, pretekstem do powstania tej książki nie był postawiony problem, lecz potrzeba wydania „składanki”, która miałaby unieśmiertelnić krótko żyjące artykuły zamieszczane na łamach różnych periodyków. Cel słuszny, niemniej jednak osoba tytułująca w takich sposób książkę, wprowadziła czytelnika błąd.
We wstępie, jak to zwykle bywa, Jerzy Eisler pisze o celu wydania tej książki oraz modyfikacjach, którym uległy publikowane teksty. Kończy wstęp stwierdzeniem:
Ze względu na fakt, że publikacja ta była budowana z kilkunastu artykułów, ważnym zadaniem stało się wyeliminowanie ewentualnych powtórzeń. Irytujące dla Czytelnika mogłoby być zwłaszcza przywoływanie tych samych – szczególnie efektownych i plastycznych, a przez to najłatwiej zapadających w pamięć – cytatów w kilku różnych tekstach. Również powtarzanie w kolejnych artykułach tych samych autorskich interpretacji i ocen najpewniej byłoby dla odbiorców nużące. Eliminacja powtórzeń – przeprowadzona zresztą nie do końca konsekwentnie – okazała się zatem konieczna i wynikała z tego, że część tekstów „zachodziła” na siebie, a nawet częściowo pokrywała się ze sobą. Nie chodziło jednak w tym wypadku o intensywnie dzisiaj zwalczane autoplagiaty, lecz przede wszystkim o czytelność i przejrzystość narracji. To zaś miało na celu pomóc Czytelnikowi w uchwyceniu tego, co przede wszystkim stanowi dziedzictwo PRL.
I niestety, bez irytacji czytelnika się nie obeszło. Otóż irytowało mnie, że niemal każdy tekst zaczynał się od stwierdzenia, że autor nie ma miejsca, by w tak krótkiej wypowiedzi dogłębnie przeanalizować podejmowany temat. Czasem dochodziły do tego wyznania, że brakuje mu kompetencji, bo zajmuje się innymi latami PRL niż w danym momencie opisywanych czy też ochoty. Jeśli ktoś czuje się niekompetentny albo nie ma ochoty wgłębiać się w temat to, po co go podejmuje? Takie usprawiedliwienia nie robią dobrego wrażenia, bo czytelnik czuje, że autor został zmuszony do podjęcia jakieś nieprzyjemnej pracy, a jeśli brakuje mu kompetencji, to też poziom zaufania do rzetelności pracy spada. I sprecyzuję, nie podważam kompetencji profesora nauk historycznych, tylko zwracam uwagę na retorykę jego esejów. Wystarczyło podkreślić we wstępie, że tematy podejmowane w tekstach wymagają szerszej i głębszej refleksji, niż umożliwia to esej, dlatego teksty tylko zarysowują temat czy pokazują kwintesencję złożonego problemu – naturalnie przy założeniu, że czytelnikiem tej książki będzie osoba, która tej oczywistości nie wie.
Jeśli chodzi o treść, zdziwiło mnie obalanie mitu o wysokich pensjach pracowników w PRL-u. Bo tak średnia pensja wynosiła zaledwie 20-35 dolarów amerykańskich w przeliczniku czarnorynkowym. Według artykułu Tomasza Szczerbickiego w latach 70. za jednego dolara płacili 120-150 zł. To przeciętna pensja wahała się od 2400 do 5250 zł. To naprawdę tak mało pieniędzy? Obecnie wynosi ono ok. 4200 zł. Więc jest porównywalnie. Różnica jest taka, że teraz mamy na co to wynagrodzenie wydawać, i chyba tylko dlatego wydawało się, że w PRL-u zarabiano dużo. Natomiast rozbawiła mnie anegdota o problemie zamieszczenia artykułu na temat śmierci Józefa Stalina w studenckim czasopiśmie „Po prostu”. Trudność wynikała z niefortunnego zestawu łączącego tytuł ze zdaniem „umarł Józef Stalin”. Zaciekawił mnie artykuł „Obraz oficerów Milicji Obywatelskiej w polskich filmach sensacyjnych z lat sześćdziesiątych”, bo w końcu dowiedziałam się o mniej znanych i omawianych filmach tego okresu.
Co nam zostało z tamtych lat. Dziedzictwo PRL jest zbiorem rzetelnych opracowań wybranych zagadnień w minionej epoki w dziejach Polski, który mogę polecić każdemu zainteresowanemu PRL-em. Podkreślę jednak ponownie, by nie sugerować się tytułem, który sugeruje, że znajdziemy w książce głównie treści dotyczące okresu po PRL, a w mniejszym stopniu skoncentrowanych na samej historii Polski Ludowej. Bo choć autor odpowiada na pytanie postawione w tytule, wskazuje cechy mentalne Polaków, które są dziedzictwem PRL-u, wykorzystuje tu kategorię homo sovieticusa – temat ten zajmuje zaledwie parędziesiąt ostatnich stron.
Co nam zostało? Chyba teraz widać, że tak naprawdę większość z nas -polaków ma jakieś zniewolone umysły i musi czuć jakiś odgórny pręgierz historii by móc funkcjonować… PRL niestety wraca…