Dobrze, że jest grupa, wobec której mam zobowiązanie, by czasem jakąś notkę na blogu napisać. Więc w przerwie między pisaniem pracy zaliczeniowej a nauką na egzamin, weszłam na bloga, by co nieco napisać na dzisiejszy śląsko-blogerowo-książkowy temat napisać.
Dzisiaj mowa o pożyczaniu. Uwielbiam pożyczać książki… innym. Jest mi lżej (moim półkom zresztą też), kiedy to ja wypożyczam książki innym niż odwrotnie. Choć będę szczera, pożyczki od znajomych też lubię i wiele temu zawdzięczam.
Początkowo pożyczałam z bibliotek szkolnych, dopóki nie zapisałam się do miejskiej biblioteki publicznej, najpierw w rodzinnym mieście, potem w mieście edukacji średniego szczebla, czyli w Tarnowskich Górach. To była biblioteka, którą pokochałam od pierwszego wejrzenia… w zasób ich księgozbioru. Przez pierwsze miesiące rezerwowałam wszystkie książki, o których przeczytaniu marzyłam, dopóki pewnego dnia nie wróciłam z kilkunastoma (bo z każdego działu mogłam pożyczyć ok. 10 sztuk) i nie byłam w stanie się wyrobić z ich czytaniem. Z czasem jednak zaczęło przybywać coraz więcej egzemplarzy recenzenckich, odkrywałam coraz ciekawsze książki z własnej biblioteczki i wypożyczać książek z biblioteki nie chciałam – kilka traktowałam to jako postanowienie noworoczne – bez skutku. Na studiach, szczególnie humanistycznych, bez bibliotek student nie da rady (oczywiście mówię o studencie STUDIUJĄCYM z pasją, a nie o tym, który studia zalicza), więc zwykle w najważniejszych krakowskich bibliotekach mam wypełniony limit wypożyczonych egzemplarzy.
Mówiąc o pożyczkach, trudno pominąć kwestię spotkań biblioNETkowych, na których krąży mnóstwo książek. Dzielą się one na trzy kategorie:
1) do wypożyczenia (książki, które przynosi biblioNETkowicz, aby pożyczyć innym – czasem przynosi je po dogadaniu się z wypożyczającym, częściej jednak niespodziewanie z hasłem – „przecież masz to w schowku”),
2) pożyczki (książki, które rzekomo mają wrócić do właścicieli, a w rzeczywistości nim właściciel dowie się o zwrocie, zostanie poinformowany, że teraz tę książkę trzyma/chce pożyczyć ktoś inny)
3) do wciskania (to specyficzna kategoria – książki zwrócone, których nikt nie chce pożyczyć, a właścicielowi tych książek nie chce się ich brać z powrotem do domu – jego zadaniem jest wygłoszenie przekonującej mowy, jaka to cudowna książka, którą TRZEBA/MUSISZ przeczytać; mimo, że sam jej dał najniższą notę).
Pozwoliłam sobie napisać słów kilka o spotkania biblioNETkowiczów, bo a) to jest jedno z główniejszych źródeł pożyczek, b) posty z grupy ŚBK dotyczyć mają nie tylko samych blogerów, ale też regionu – a tak wyglądają spotkania biblioNETkowiczów na Śląsku (no dobra, w Krakowie też).
Bardzo chętnie pożyczam książki znajomym (co dotkliwie odczuwają biblioNETkowicze i do dziś wypominają mi przybycie na spotkanie z walizką książek ;-)). Od dziecka lubiłam się bawić w bibliotekę, zabawę poznałam u kuzynki, i to mi zostało do teraz. Wszyscy znajomi, wypożyczający mają u mnie założoną kartę z historią pożyczonych książek, wszystkie książki mają swoją kartę z historią czytelników. Cały księgozbiór mam spisany w kilku zeszytach oraz w programie komputerowym Domowa biblioteczka, który ułatwia mi kontrolę nad posiadanymi tytułami. Więc prawdopodobieństwo zaginięcia książki jest nie wielkie – jeśli zaginie, to wiem, u kogo.
Wiem, że sporo osób ma lęki przed stanem książki, w jakim zostanie ona zwrócona. Niestety, mi też się zdarzyło, że znajomi oddawali poklejone książki, wtedy naturalną reakcją jest to, że następnej książki im nie pożyczam lub robię to naprawdę niechętnie i pod groźbą wyciągnięcia poważnych konsekwencji ;-P. Z drugiej strony posiadam bogaty księgozbiór, którego w całości nigdy nie przeczytam, bo nie wszystkie książki mnie interesują. Mam sporo książek specjalistycznych, egzemplarzy obecnie już niedostępnych lub bardzo trudnych do nabycia, więc byłoby to wielkim egoizmem z mojej strony, gdybym to trzymała w zamknięciu przed światem. Ponadto do książek z reguły nie wracam (pomijam specjalistyczne, poradniki, popularno-naukowe itp.), więc po lekturze książka wraca na półkę i… no właśnie co? Książki służą do czytania i naprawdę wolę, żeby miały zgniecioną okładkę, drobne plamy na marginesach, pęknięcia na grzbietach – wszystko to co świadczy o tym, że są one czytane – niż w idealnym stanie kurzyły się na półkach.
Niechętnie pożyczam książki za pomocą wysyłki, trochę to kosztuje i wiadomo, nie można mieć pełnego zaufania do poczty. Ale w wyjątkowych sytuacjach idę na ustępstwa.
Od wczoraj mamy fanpage’a. Zapraszam do polubienia!
Ja bym tak nie mogła… To głupie, ale czułabym się, jakby ktoś miał w domu kawałek mojej duszy i nie wiedziałabym, czy do mnie wróci. 😛 Nawet bliskim znajomym czasem trudno mi pożyczać, choć nie odmawiam, ale czuję się dziwnie.
A ja dwa razy pożyczyłam książkę za pomocą wysyłki i akurat z tego byłam zadowolona, bo i ja i druga osoba dbamy o książki. Ale raczej nie jestem wielką zwolenniczką pożyczania książek.
Hej, hej… Ja też jestem ze Śląska ;p Da się do Was jakoś dołączyć?
Zgłoś się do grupy tutaj: https://www.facebook.com/groups/599968933353889/
😉
Zrobione 😉 pozostaje tylko czekać na zaakceptowanie 🙂