Rok 2017 w polskich kinach zaczął się serią filmów o wybitnych i ciekawych osobowościach kobiecych, otrzymaliśmy biografię Marii Skłodowskiej-Curie oraz Michaliny Wisłockiej – obie postacie dobrze zagrane. Do tej grupy można dołączyć także ekranizację powieści Olgi Tokarczuk, w której kobieta budząca ambiwalentne uczucia walczy o prawa zwierząt. Można zatem zadać pytanie, gdzie podziali się mężczyźni, nasi czołowi aktorzy, bo dotąd co najwyżej mogli grać cienie wokół głównej filmowej postaci. Drugi kwartał przynosi nam odpowiedź – za granicą. Już w czeskiej komedii Wszystko albo nic mogliśmy podziwiać Michała Żebrowskiego i Pawła Deląga. W kwietniu pojawiła się duńska komedia kryminalna Małżeńskie porachunki z Marcinem Dorocińskim, natomiast jutro premierę ma polsko-brytyjski dramat Bikini Blue z Tomaszem Kotem. Zanim obejrzę i zrecenzuję ostatni z wymienionych filmów, skomentuje duńską produkcję, którą warto obejrzeć tylko ze względu na grę naszego aktora.
Komedia kryminalna zapowiadała się całkiem nieźle, bo mężowie chcąc uniknąć kosztów i komplikacji związanych z rozwodem, decydują się na bardziej radykalne środki – zatrudniają płatnego zabójcę. Można przewidzieć, że takie rozwiązanie przyniesie więcej problemów niż zwykły rozwód, ale bez tego nie byłoby materiału na komedię. W dodatku film pochodzi z tej części Europy, z której złych filmów nie widziałam, a fabuła osadzona na trudnych, przedrozwodowych relacjach małżeńskich przywołała skojarzenia z jednym z najzabawniejszych filmów, jakie widziałam w ostatnich latach Seks po fińsku.
Niestety, Małżeńskie porachunki oglądałam z pewnym zażenowaniem. Ilość padającego w pierwszych 10 minutach filmu słowa „seks” jest porażająca i to nie dlatego, że mam z tym terminem jakiś problem, ale to oznacza, że dialogi bohaterów są strasznie monotonne i przez to najzwyczajniej w świecie nudne. A na pewno nie są zabawne, chyba że dla gimnazjalisty, u którego samo wypowiedzenie tego słowa budzi śmiech. Najbardziej żałosne w tej fabule jest to, że seks, a właściwie jego brak jest jedynym powodem, dla którego mężczyźni chcą się rozstać z żonami. Poza tym one wydają się być w porządku, może czasem denerwujące. Nie rozumiem też, dlaczego bohaterom przez chwilę nie przyszło do głowy, że z fizycznego punktu widzenia nic nie stoi na przeszkodzie, by uprawiali seks z innymi kobietami niż żony. Przecież po rozwodzie nie planują chyba żenić się z potencjalnymi kochankami?
Ciekawie zaczyna być w momencie, kiedy do małego miasteczka, w którym rozgrywa się akcja filmu przyjeżdża rosyjski płatny zabójca. Już na lotnisku sprawia problemy, bo mężczyzna jest kompletnie pijany (bo też czego innego można było się spodziewać po Rosjanach?). Mężowie pojmujący, jaki błąd popełnili zamawiając tego specjalistę od zabijania, próbują go odesłać, zanim jednak uda im się porozmawiać z Igorem, ten już zdąży kilku mieszkańców uwolnić od nieszczęścia, które dawało im życie. W tzw. międzyczasie żony poznają plan mężów i postanawiają ściągnąć własną morderczynię, która okazuje się specjalizować w wyjątkowo brutalnych metodach uśmiercania. Kiedy mordercy wymykają się spod kontroli, obie strony konfliktu pragnące zachować życie muszą przekonać zatrudnionych zabójców, że tak naprawdę żyją razem w szczęśliwych związkach.
Film nie grzeszy ponad przeciętnym humorem, jedynie barwna postać grana przez Marcina Dorocińskiego była tym impulsem, która rozbawiała publiczność, to jednak jest za mało, by powiedzieć, że Małżeńskie porachunki są dobrą komedią. Nawiązując do artykułu z Aszdziennika, mogę z pewnością rzec, że wiele polskich współczesnych komedii reprezentuje znacznie wyższy poziom. Niestety, oglądając Małżeńskie porachunki, częściej czułam się zniesmaczona i znudzona niż ubawiona. Jedna ciekawie wykreowana postać i dobra muzyka (choć nie zapadająca w ucho) to za mało na miano dobrego filmu.
Ocena: 5/10