To miał być lekki kryminał z wątkami romansowymi z odrobiną humoru. I w sumie taki wyszedł, bo książka Piotra Kołodziejczaka to babskie czytadło z wątkiem seryjnych morderstw, których źródło kryje się w… Hmm, nie takiego rozwiązania oczekiwałam. Na mordercę pasował mi zupełnie ktoś inny i mam duże wrażenie, że autor spaskudził rozwiązanie. Choć żeby nie było – dobrze je umotywował.
To co najbardziej raziło mnie w tej książce to ciągłe nawiązywania do poprzednich powieści autora. Niemalże w każdym rozdziale musiała bohaterka przeczytać jakąś książkę Kołodziejczaka, czy mieć jakieś skojarzenia do sytuacji czy postaci z tychże powieści. Tak nachalnej autoreklamy nie trawię.
Nie przemawiał też do mnie język, jakim autor się posługiwał. Najwyraźniej narrator chciał być bardzo błyskotliwy i na luzie, czym obniżył poziom literacki kryminału, czyniąc go lekkim i niezobowiązującym czytadłem, pozbawionym właściwej refleksyjnej puenty. Na siłę można doszukać się humoru, choć ja przyznam się szczerze – parsknęłam raz i nawet już nie pamiętam, przy jakiej to było sytuacji, choć książkę czytałam zaledwie wczoraj.
Nie twierdzę, że książka jest kompletnym niewypałem, bo da się ją przeczytać, bez uczucia zmęczenia. Ale wolałabym jednak ten czas poświęcić czemuś lepszemu.
Ocena: 3/6
Książkę zaliczam jako lekturę w ramach wyzwania trójka e-pik w kategorii kryminał polskiego autora.
Szczerze mówiąc – zniechęca mnie już sam tytuł, brzmi jak zapowiedź taniego romansidła łamane przez meksykańska telenowela. 😀