Twój Vincent to filmowo-malarskie arcydzieło, które powinien obejrzeć każdy. Ze względu na samą technikę i montaż filmu – jako pewien mniej lub bardziej udany eksperyment. Z licznych recenzji wiemy, że jest to dzieło, które wizualnie zachwyca i zasługuje na uznanie. Wszak przez 10 lat ponad 100 artystów malowało każdy kadr tego filmu, wzorując się na obrazach Vincenta i malując portrety ucharakteryzowanych aktorów. Że to jest czyn godny podziwu – chyba nikt temu nie zaprzeczy, choć chciałabym tu zwrócić uwagę, że warstwa graficzna nie jest łatwa w odbiorze. Ekspresja obrazów, intensywność kolorów i ożywione, migoczące punkty świetlne potrafią widza przyprawić o zawrót głowy. Zwłaszcza przy prezentowaniu ich na dużym ekranie. Na szczęście dla ukojenia oczu, sceny retrospektywne są w tonacji czarno-białej – one pozwalają oczom trochę odpocząć od nadmiaru wrażeń.
Zarzuty pojawiają się względem scenariusza, ponieważ fabuła filmu, wg niektórych wydaje się niedopracowana. Obawiałam się nudnej opowieści, ale nie było tak źle. Wymyślenie intrygi wokół śmierci Vincenta oceniam jako ciekawy pomysł i dobry pretekst do tego, by zaprezentować sylwetkę samego malarza i jego trudnego życia. Bo właściwie czego innego mogliśmy oczekiwać po tym filmie, jak nie biografii artysty? Choć znawcy i miłośnicy van Gogha nie dowiedzą się tutaj nic nowego (może jedynie przez chwilę będzie nurtować ich myśl: czy rzeczywiście w śmierci artysty było coś podejrzanego?), ten tytuł dobrze się sprawdzić jako propozycja szkolnego wyjścia do kina w ramach zajęć z plastyki.
Mój jedyny poważny zarzut wobec filmu dotyczy narracji, która manipuluje widzami. Nie podoba mi się to, że widza stawia się w sytuacji, jako kogoś, kto powinien współczuć Vincentowi, którego za życia nikt nie doceniał. Wymusza się na nim krytyczną postawę wobec ludzi, którzy go mieli za wariata, którym w rzeczywistości był, o czym przekonamy się, czytając chociażby listy Vincenta do Theo. Niekomfortowo czułam się, oglądając film o wspaniałomyślnym, choć trochę zagubionym artyście (którym stał się, bo miał takie widzimisię), który strzelił sobie w łeb, by nie rujnować dalej brata. To bardzo mało wiarygodny powód, zwłaszcza że przez lata nie miał oporów żyć na jego koszt.
Niemniej jednak, film warto obejrzeć, by podziwiać ożywione postimpresjonistyczne krajobrazy…
Ocena: 7/10