Czas trwania wystawy: 13.12.2013 – 6.04.2013
Miejsce: Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie
Szczerze mówiąc nie na tę wystawę miałam iść, ale jestem tak zakręcona, że potrafię mylić MOCAK z MCK. W wyniku tej pomyłki, bez towarzystwa prowadzącego zajęcia i koleżanek z roku, postanowiłam zostać w miejscu, do którego trafiłam i obejrzeć wystawę dotyczącą bardzo popularnej kategorii badań antropologiczno-kulturowych, a mianowicie pamięci. Przyznam się, że temat pamięci, postpamięci i tożsamości mocno mnie fascynował rok temu, kiedy pisałam esej o filmie Hiroszima, moja miłość i myślałam, że to będzie taki temat, który będę pogłębiać, a w przyszłości może i badać. A jednak teraz stwierdzam, że jest to zagadnienie, moim zdaniem, już uschematyzowane, bowiem nie ma mowy o postpamięci bez uwzględnienia Holocaustu. II wojna światowa nie tylko zdominowała ten temat, ale też jakby go przywłaszczyła.
Nie inaczej jest na wystawie, która co prawda zaczyna się intrygująco, bo od mozaiki złożonej z wydeptanych krakowskich wycieraczek, zebranych, a raczej wymienionych na nowe u mieszkańców Krakowa. Od progu stajemy się pełnymi uczestnikami ekspozycji, bo depcząc wycieraczki, co jest nieuniknione, zostawiamy także ślad naszej historii. Natomiast już w następnej sali, może nie tak dobitnie jak jest to w późniejszej części wystawy, mamy już figury młodych chłopców z bronią w ręku. Nie wiem, jak innym się to skojarzyło, ale ja w tych postaciach widziałam małych powstańców, małych żołnierzy, którzy musieli zrezygnować z dzieciństwa na rzecz walki o swój kraj. To pomieszczenie ogólnie skupiało się na wspomnieniach z dzieciństwa, bowiem w jej centrum można było przeczytać list dorosłej kobiety do przyjaciółki z przedszkola. Owa przyjaciółka mogła już nie pamiętać autorki listu, ale nic nie zmieni faktu, że była ważną dziewczynką dla koleżanki w okresie przedszkolnym. Jak już jestem w tej wczesnej fazie życia człowieka to wspomnę, że bardzo podobał mi się dyptyk składający się z dwóch owalnych obrazów: duży prezentował bajkowy zaśnieżony las, mniejszy Misia Uszatka. I choć z technicznego punktu widzenia te dwa obrazy nic nie łączy, to jednak treść samego lasu nie byłaby tak zrozumiała, gdyby obok nie wisiał portret Uszatka.
Największym zaskoczeniem tej wystawy była dla mnie prosta konstrukcja podświetlanego lustra o ramie w kształcie pięciokąta. Już z daleka nazwałam to dzieło portretem trumiennym, co faktycznie było prawdziwym tytułem. Wiecie co to za uczucie, widzieć siebie w wielowymiarowym lustrze, które tak wielokrotnie odbija lustro, że mamy do czynienia z pozaziemskiej iluzją? Nic innego nie dostrzeżesz jak autoportret trumienny. Myślę, że takie lustro powinno się znaleźć w domu rodziny Adamsów. 😉
Idąc dalej przedzieramy się przez historię lat 70. i późniejszych, instalacje audiowizualne upamiętniające Gierka, instalacje o ciele ludzkim oraz kolaże portretujące wybitnych, ale niesłusznie zapomnianych ówczesnych artystów, aż zaczynamy się zbliżać do kwintesencji tego, o czym pisałam na początku. Wejście do sali poświęconej pamięci ofiar Holocaustu poprzedza projekcja natury w ruchu, można rzec, że w tym ciemnym „przedpokoju” mamy czuć się jak zamknięci w wagonach Żydzi, którzy przemierzali tysiące kilometrów takich lasów nim dojechali do obozu. A w „obozie” zastajemy… kamienie. Kamienie jako elewacje kamienic, kamienie jako chodniki, cały kamienisty kolaż fotograficzny. A w końcu mamy też „rzeźbę”, którą stanowi powierzchnia zasypana kamieniami. Próba rekonstrukcji wojennych kamieniołomów? Jest także dokumentacja pomników ofiar, m.in.symboliczna ściana budynku kuchennego, w której zainstalowano czujnik ruchu, aby każdemu przechodniowi puszczała Marsz Radetzky’ego.
Ostania część wystawy dotyczy już czasów obecnych. Pewna artystka próbowała podkreślić wartość murków i piaskownic oraz pokazać jak w gazetach ignorowane są miejsca pamięci, czyli nekrologi i drobne wzmianki o historii społeczeństwa lokalnego. Zrobiła to poprzez projekcje skanów stron gazet, gdzie dominującą powierzchnię zajmują reklamy. Brutalna rzeczywistość czasów konsumpcyjnych.
Nie wspomniałam oczywiście o wszystkich dziełach i elementach ekspozycji, bo też nie wszystkie chciałam skomentować. To nie jest typ wystawy, o której można mówić ogólnie. Każdy inaczej ją odbierze, o czym innym sobie przypomni… Niektóre dzieła naprawdę zrobiły na mnie pozytywne wrażenie, ciekawą interpretacją, przedstawieniem – rekonstrukcją tematu pamięci, ale sporo też było takich, o których po paru tygodniach zapomnę.