Najnowszy film Wojciecha Smarzowskiego, twórcy Drogówki, Wesela i Domu złego stanowi kwintesencję życia alkoholika. Film jest zabawny jak śmiech pijanego, który wypił tak dużo, że jest mu luźno i wesoło, wszystkie inne troski i konsekwencje teraz dla niego się nie liczą, ale na tyle mało, że jeszcze potrafi nad sobą panować. To znaczy do momentu nim przyjdzie kac, a za tym idzie kolejna butelka procentów, by jakoś go przetrwać. To nie jest śmiech wyrażający radość, to akt bezradności poprzedzający agresję, a w końcu skrajne załamanie.
I taką drogę przechodzi widz oglądający Pod mocnym aniołem, adaptację prozy Jerzego Pilcha. Trudno mi rzec, co bardziej mnie wyczerpało film czy książka. Natomiast wiem, że o ile po lekturze zostały w pamięci marne rysy opowieści, o tyle obrazy z filmu będą we mnie siedzieć długo. Może dlatego, że bardzo chcę o nich zapomnieć. Początkowo, a może nawet przed pół filmu byłam pewna, że kac filmowy mnie nie dotknie, że jestem odporna na problemy, które są mi obce, że mogę się śmiać, bo mam do tego dystans. Mniej więcej w połowie trzymałam się za gębę, mając nadzieję, że mój organizm nie zacznie mieć odruchów wymiotnych. Jakim cudem dotrwałam do końca filmu bez zawrotów głowy i spokojnie wróciłam o wpół do drugiej w nocy do domu – nie wiem. Chcę podkreślić, że film jest obrzydliwie mocny i jeśli cokolwiek ma zniechęcić do spożywania alkoholu to właśnie dzieło Smarzowskiego. Zastanawiałam się, czy fabuła nie jest trochę przejaskrawiona. Czy rzeczywiście w imię interesu, a nie życia drugiego człowieka, ekspedientki sprzedają alkohol także osobom nietrzeźwym, tj. kompletnie zalanym?! Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że polskie społeczeństwo bardziej ułatwia picie niż niepicie, ale czy aż tak obojętny nam jest los drugiego człowieka?
Kompozycja filmu jest precyzyjnie przemyślana. Nie jest ułożona tak, aby móc chronologicznie ułożyć zdarzenia, bo odbiorca w pewnym momencie się gubi co jest wspomnieniem, a co teraźniejszością i tak właściwie do końca nie wie, jak jest. Rozrastający się chaos scen z przeszłości bliskiej, dalszej i teraźniejszości, mieszanka postaci z izby wytrzeźwień, baru, życia prywatnego wciąga widza w swoją niemoc zapanowania nad tym wszystkim i doprowadza go do stanu porównywalnego z upojeniem alkoholowym.
Właściwie żaden inny z polskich aktorów nie pasowałby bardziej do tej głównej roli alkoholika, jak właśnie Więckiewicz. Zresztą wystarczy tylko na niego spojrzeć, taki typ odgrywanych postaci jest wypisany na twarzy. Natomiast kompletnie nie rozumiem tej nieścisłości w jego charakteryzacji. Skąd nagle bierze się grzywka i wąs, elementy które w kolejnych scenach są nieobecne, by znowu pojawić się w kilku ujęciach. Nie można tego uzasadnić różnicą czasu fabularnego (a jedynie czasu rzeczywistego, bo zdjęcia były rozplanowane na różne miesiące), gdyż w ostatniej scenie wygląda jak w pierwszych, we wspomnieniowych kadrach podobnie. Podobnie pasującą twarzą do roli alkoholika jest Krzysztof Kiersznowski. Natomiast trochę dziwi mnie, że Andrzej Grabowski stanął po drugiej stronie frontu, bo z wspomnianą dwójką by się świetnie uzupełnił. Co nie znaczy, że pozostałe postacie były mniej przekonujące: Braciak, Dorociński, Kuna, Jakubik, Dziędziel (ten już miał okazję pokazać się od tej strony w Weselu) i Woronowicz to aktorzy całkiem nieźli.
Teraz taka moja uwaga na marginesie, nie odnosząca się do głównego tematu fabularnego. Nie powstrzymam się od tego, by nie wspomnieć o obrazie Krakowa w filmie. Może rzeczywiście ujęcia plenerowe nie są tak okazałe jak w Uwikłaniu, ale ograniczenie jego obecności do jednej sceny z lajkonikiem na tle sukiennic (nawet zabawnej) jest zarzutem przesadzonym. Była scena z kościołem mariackim, był też Wawel w tle w studiu telewizyjnym. Spostrzegawcze oko mieszkańca Krakowa potrafiłoby zapewne stworzyć mapkę miejsc, gdzie rozgrywają się poszczególne sceny, ale to nawet nie o to chodzi. Mówię o tym, tylko dlatego, aby przekonać pewnych krytyków, że to nie widoki z pocztówek czynią prawdziwy klimat miasta i wpływają na jego promocję. Nie ma chyba nic bardziej satysfakcjonującego dla kinomaniaka, jak w niepozornej uliczce rozpoznać miejsce zdjęć dobrego filmu.
Pod mocnym aniołem to typ filmu, jak zapewne wszystkie wcześniejsze dzieła Smarzowskiego, który można obejrzeć raz i to całkiem wystarcza. Równocześnie nie można go oceniać w kategorii podoba/nie podoba się, polecam/nie polecam. Dlaczego? Bo to stanowczo nie jest kino rozrywkowe, wbrew pozorom alkohol wcale nie gwarantuje dobrej zabawy, często jest wręcz przeciwnie. No chyba, że ktoś za formę rozrywki uznaje wymioty, a ich ilości mają tylko poświadczać jak świetna była to impreza. Takimi kategoriami oceniając, ten film jest wręcz rewelacyjny…
Ocena: 8/10
też słyszałam że film jest mocny, ale Smarzowskiego bardzo lubię i można było się po nim tego spodziewać 🙂 pozostaje biec do kina sprawdzić
Byłam w kinie i zdecydowanie nie żałuję. Udało mi się wybrać na seans w środku tygodnia, w godzinach przedpołudniowych, więc na sali była dosłownie garstka osób. Co ważne – świadomych osób. Taka kameralność zadziałała na plus.
Odnośnie samego filmu – mnie Smarzowski jeszcze nie znudził, ani nie rozczarował, a „ Pod Mocnym Aniołem ” podoba mi się właśnie dlatego, że od początku jest „na poważnie”, bez komediowych wstawek. Naturalistyczne zdjęcia zawsze na mnie mocno działają, a tutaj ich nie brakowało, więc nie raz musiałam zasłaniać sobie oczy.
Bardzo podobała mi się też gra Więckiewicza – nawet do tego stopnia, że uznałabym jego postać za równie (albo i bardziej!) wiarygodną, niż Gajosa w „Żółtym szaliku”
nie mogę uwierzyć że jeszcze nie byłam, w ten weekend to już koniecznie
Dla mnie majstersztyk, po Żółtym Szaliku, kolejny smutny film o naszej Polskiej przypadłości, a to nie jest fikcja.
Praga skąd pochodzę widziałam to na co dzień. Chwile bardzo wesołe, tragiczne, żywe, to życie było tam inne tam było więcej zwrotów jak w filmie sensacyjnym.
Swego czasu w na murach miasta ktoś zamieszczał napis o treści „Alkohol zagładą Polaków” – to była ta sama osoba ze względu na charakterystyczne „Ł” w napisie.
Na zdrowie 🙂