Pół roku wyczekiwania na kolejny tom, to stanowczo za długo. Szczególnie kiedy pierwszy kończy się w tak kulminacyjnym momencie, że czas przewracania kartki wydawałby się wiecznością, a cóż dopiero tyle miesięcy… A chyba jeszcze kolejne przed nami, bo coś czuję, że to nie koniec… Niestety czas działa na niekorzyść, bowiem wątki umykają z pamięci, a odniesień do wcześniejszych opowieści niezapowiedzianych gości u stolnika Ligęzy jest wiele.
Nie będę ukrywać, że początkowo mój entuzjazm przygasł. Odniosłam wrażenie, że fabuła się nie klei, a autor nie miał na nią pomysłu, ponieważ rozwiązanie tego nagłego oskarżenia Jacka Zaremby o zbrodnie, zamiast przynieść kolejne tropy w śledztwie, okazało się być… No dobra, na pewno nie tym, czego się mógł spodziewać czytelnik. W każdym razie liczne dygresje popełniane przez często pijących bohaterów, które nijak powracało do głównego nurtu wątkowego powieści, przyczyniło się do obaw, iż druga część okaże się wielkim rozczarowaniem. Na szczęście wraz z kolejnymi stronami, dzięki wspaniale odzwierciedlającemu dialekt siedemnastowiecznej Rzeczpospolitej językowi oraz dbałości o zachowanie klimatu tegoż okresu przez kreację postaci, którzy swoją postawą stają się typowymi przedstawicielami sarmackiej szlachty, z przyjemnością odkrywałam nowe wątki, kolejne opowieści, niczym historie i anegdotki w słynnej powieści Potockiego Rękopis znaleziony w Saragossie, mające prowadzić coraz bliżej do rozwiązania tajemnicy listów. Wstrzymuję się od określenia kompozycji powieści Piekary jako szkatułkowej, bo choć niewątpliwym faktem jest to, że wszystkie opowieści mają jakiś wspólny mianownik, który w Falsum et verum udało się Zarembie i Ligęzie w końcu znaleźć, i każda z nich odgrywa kluczową rolę dla ostatecznego rozwiązania, to historie są przedstawione oddzielnie i nie wynikają jedna z drugiej.
W drugiej części pojawiają się nowe postaci, wraz z nimi kolejne wątki, które pozwalają odrobinę zbliżyć się do wyjaśnienia całej sytuacji, ale jeśli myślicie, że po tym tomie będziecie wszystko wiedzieć, to jesteście w błędzie. Otóż analogicznie do części pierwszej znów Jacek Zaremba staje się tajemniczą postacią, kryjącą przed czytelnikami coś, co miejmy nadzieję zechce wyjaśnić w tomie kolejnym, na który obyśmy nie musieli czekać tak długo. Bo czas oczekiwania nie jest niestety wprost proporcjonalny do czasu samej lektury, którą w ostatniej trzeciej części, bez względu na porę dnia (w moim przypadku była to druga w nocy), nie sposób przerwać.
Ocena: 5/6
Inspiracja: Przeczytać w końcu powieść Potockiego, bo dotychczasowa znajomość Rękopisu... opierała się na jego ekranizacji.
Recenzja pierwszego tomu Szubienicznik
Tutaj możecie posłuchać fragmentu.
Za książkę serdecznie dziękuję
Czas się rozejrzeć za tym tomem, skoro czytałam pierwszą część. Chociaż „Szubienicznik” bardziej przypomina mi nie „Rękopis znaleziony w Saragossie”, a „Pamiętniki” J. Ch. Paska.
Na okładce Zagłoba jak żywy 🙂
Gniot pełen niedoróbek. Na kilometr śmierdzi (wg. czasu powieści metr wynajdą za 200 lat) mową Sienkiewicza, wstawkami słownymi z Sapkowskiego i nieudolnymi próbami naśladowania dowcipu Paska. W odróżnieniu od wymienionych autor przynudza i można kartkować bez utraty wątku.
Jeśli chodzi o tempo akcji to wypada gdzieś między „Nad Niemnem”, a małą trylogią Sienkiewicza („Stary sługa”, „Hania”, „Selim Mirza”). Sztuczka z przerywaniem akcji też od Sienkiewicza, tyle że tamten publikował rozdziały…
Właśnie za ten sienkiewiczowski styl i klimat książka u mnie zyskuje. Nie jest powiedziane, że nie można inspirować się innymi pisarzami.
Przeczytawszy pierwszy tom bez zakończenia zaraz zabrałem się za drugi bo myślałem, ze to ostatni a tu guzik z pętelką. Teraz próbuję znaleźć jakaś zapowiedź 3tomu i figa z makiem. Porażka-powieść nudnawa a jak już w końcu sie wciągniesz to masz na końcu duże rozczarowanie. Panie Jacku-nie tędy droga do czytelnika bo napięcie już ze mnie zeszło po 20minutach od zakończenia 2tomu i nie mam zamiaru kupować albo czekać z utęsknieniem na kolejny tom być może nie ostatni. Jestem rozczarowany.