Przez ostatni tydzień próbowałam „wgryźć się” w Zimową opowieść Marka Helprina, powieść, którą postanowiono po prawie 30 latach od pierwszego wydania zekranizować. Jestem pod wrażeniem. Pod bardzo dużym wrażeniem. Że znalazł się ktoś, kto potrafił tę powieść przełożyć na obraz, zebrać wszystkie wątki i stworzyć opowieść filmową. Jak to wyszło, nie mogę powiedzieć, bo filmu nie widziałam.
Napisałam, że próbowałam „się wgryźć”. Pod tym czasownikiem kryją się dwie czynności: wciągnąć się w fabułę i zrozumieć jej sens. Pierwszego nie udało mi się dokonać, bo jest to naprawdę „ciężka cegła”. Przyczyna tego tkwi nie tylko w topornym języku, ale w niezliczonej ilości wątków i bohaterów, które jak nagle się pojawiają, tak też niespodziewanie zostają zastąpieni kolejnymi. Byłam zagubiona jak Dorota Wellman (opis z okładki). Też nie wiedziałam, co czytam. Nastawiłam się na romans z elementami fantasy, bowiem powieść Marka Helprina jest uznana za klasykę (pod)gatunku urban fantasy, a lakoniczny opis powieści wyraźnie sugerował, że głównym tematem będzie trudna miłość. No cóż, w praktyce opis dotyczył wątków zaledwie trzech rozdziałów, choć trzeba przyznać, że konsekwencje tej miłości ciągną się także w ostatniej części. Niestety, do głównego tematu ogranicza się przesłanie powieści. Taka banalna pointa: amor vincit omnia. Do tego (tylko) zmierza trudna w lekturze powieść. Jak dochodzi się do takiego zakończenia, czytając przez kilka dni tę książkę, zmierzając się z kolejnymi rozdziałami, natłokiem wątków, między którymi zdarzały się powiązania, ale generalnie nie widząc w tym większego sensu, klarownego uzasadnienia, dlaczego akurat teraz narrator powróci do tego wątku, a dlaczego wprowadzi kolejnego bohatera… To trudno nie kryć rozczarowania. Doszłam do końca i z niedowierzaniem się pytałam „to tylko o to chodziło?!”.
Można było do tego dojść prostszą drogą. Skupić się na kilku wątkach, portretach dosłownie kilku bohaterów. Wówczas czytelnik mógłby intensywniej odczuć żar miłości łączącej Petera i Beverly, której fala następstw byłaby jak najbardziej uzasadniona. Tego w sumie oczekiwałam, kiedy sięgałam po tę książkę. Wątek rywalizacji między gazetami „The Sun” i „The Ghost”, na których historię każdej z nich autor poświęcił osobne rozdziały, niewątpliwie opisywał pośrednio charakter nowojorskiego społeczeństwa, ale w świetle pompatycznej pointy nie był niezbędny. Podobnie ma się sprawa epizodu z burmistrzem. Po co to? Dla zwiększenia objętości? Wierzę, że fascynacja Nowym Jorkiem może być wielka, dominująca itd. (Viv, pozdrawiam ;-)) Ale odnoszę wrażenie, że siła miłości, z czasem przeradzająca się w chrześcijańskie miłosierdzie (z Peterem w roli Zbawiciela), to temat jednej powieści, a Nowy Jork to temat drugiej, tylko przez przypadek obie znalazły się w jednej książce. (Zresztą objętość odpowiada dwóm przeciętnym egzemplarzom.)
Zastanawiałam się, jak określić ten przepych konstrukcji fabularnej nad sztampową treścią. Przerost formy nad treścią nie byłby trafnym określeniem, bo forma literacka nie należy do wyszukanych. Stąd też ostatecznie odrzuciłam hipotezę postawioną podczas lektury, czy Helprin to fantastyczny Joyce? W końcu Zimowa opowieść jest uznawana za arcydzieło literatury amerykańskiej, a że to fantasy, to wszelkie aluzje gatunkowe pozostałyby przeze mnie nie odkryte. Zastanawiający jest też fakt, że to arcydzieło w ciągu 30 lat nie zostało wcześniej wydane na polskim rynku. Zbieżność dat premiery filmowej i wydania jest tu nazbyt oczywista. Zwracam jednak uwagę na to, nie dlatego, by uderzyć w działania marketingowe wydawców i dystrybutorów. Dlaczego tytuł promowany przez Sapkowskiego musiał doczekać się ekranizacji, aby zaistnieć w polskim tłumaczeniu? Jedyna odpowiedź jaka przychodzi mi do głowy to: książka nie była tego warta.
Podobnie jak czas poświęcony „Zimowej opowieści”, który uważam za stracony.
Ocena: 2,5/6
Inspiracja: obejrzeć ekranizację, bo mimo wszystko jestem ciekawa, jak przełożono tyle wątków (pewnie kosztem usunięcia wielu z nich).
PS. Tutaj możecie przeczytać ciekawy wywiad z autorem. Byłam pod wrażeniem, ilości tematów, które można poruszyć w krytyce literackiej.
Za książkę dziękuję
Nie jestem znawcą, ani zagorzałym fanem fantastyki, ale z ciekawością się zmierzę z tą powieścią, mam nadzieję, że będę bardziej entuzjastyczna… oby 🙂
Lubię czytać fantastykę, i czytam sporo książek z tego gatunku chociaż tej pozycji jeszcze nie czytałam. Zaintrygowała mnie jednak Twoja opinia i jeśli będę miała okazję to spróbuję przebrnąć przez tę powieść.
Wielka szkoda, że książka Ci się nie spodobała. 🙁 Ja się naprawdę zakochałam, jednak jak nie przypadł Ci do gustu pierwowzór, to filmu w ogóle nie polecam.
Muszę się z tobą zgodzić – dla mnie Zimowa opowieść to gniot