Po lekturze Wysiedlonych Dariusza Kaźmierczaka powróciło do mnie przekonanie o tym, jak trudno napisać oryginalną książkę podejmującą niełatwy, ale wielokrotnie przerabiany temat II wojny światowej. Z jednej strony nawiązanie do tej historii jest prostym chwytem mającym łapać czytelników, którzy lubią czytać dramatyczne i wzruszające historie ludzi w tym okresie. Z drugiej zaś, jeśli chce się wybić wśród takiej literatury, potrzeba naprawdę mieć dobry pomysł na fabułę, aby tych oczytanych zaskoczyć, zaszokować czy wzbudzić jakiekolwiek silne emocje. Powielanie utartych schematów w romansach wojennych to pójście na łatwiznę i zabieg ten trafi tylko do wrażliwych czytelniczek, lubiących płakać z powodu okrutnego losu głównej bohaterki.
Opis książki już nasuwał mi skojarzenie cyklu powieści Regine Deforges, które wspominam bardzo przyjemnie, choć nie ja jedna dostrzegłam w Niebieskim rowerze spore podobieństwo do Przeminęło z wiatrem. Ale takie historie silnie na mnie oddziaływają i zamiast powtarzać lekturę tychże, wolę sięgnąć po coś podobnego.
I podobieństwo było… do kilku różnych powieści przeczytanych w ostatnim półroczu. Czytając o podróży w ciemnych i ciasnych wagonach za wschodnią granicę i pracy pod czujnym okiem Ukraińców, w myślach wracałam do Szarych śniegów Syberii. (Inny świat nie przyszedł mi do głowy tylko dlatego, że tam nie było opisu wagonów i na sytuację w obozie nie patrzyliśmy okiem nowicjuszy, lecz doświadczonego). Później, kiedy rodzina Granosików została wysiedlona do Francji i najstarsza córka wstąpiła do ruchu oporu, zaczęłam widzieć sceny nie tylko wspomnianych już książek Regine Deforges, ale też Kobiety, która spadła z nieba. Autor nie inspirował się konkretnie tymi tytułami, bo część z nich, łącznie z Wysiedlonymi zostało wydanych w roku ubiegłym, ale ile powstało już podobnych historii?
Wysiedleni to zlepek wątków wojennych, które pojawiały się już w literaturze wielokrotnie. Nieszczęśliwe miłości, gwałty dokonywane przez hitlerowców i im poddanych, trudne warunki w obozach pracy i w podróży, tęsknota za ojczyzną, ironia losu, kiedy ludzie umierają w ostatnim dniu wojny lub dzień po jej skończeniu – to wszystko już było. Jedyny problem, który w powieści jest warty uwagi, to konfrontacja zła wyrządzanego przez Niemcy i Rosję. Do wysiedlonych Polaków doszły pogłoski o Katyniu, o zabijaniu żołnierzy AK. Ta iluzja, że Rosja wybawi naród od zła wszelkiego, przybierającego postać Niemców i ta świadomość, rzadko komu przygaszająca radość z końca wojny, tego że sowieci wcale nie są mniejszym złem… Pozorom towarzyszy pełne podekscytowania oczekiwanie Polaków, tych nielicznych co przeżyli, na powrót do ojczyzny. Zastana rzeczywistość może nie tylko skutecznie pozbawić ich złudzeń, ale też zmienić kierunek celu podróży…
Nie mogę powiedzieć, że jedyną mocną stroną stroną powieści jest zakończenie, w którym ukazana jest sedno powyższego problemu. Niestety, poza zgrabną pointą pojawia się wiele banalnych i optymistycznych rozwiązań części wątków, przez co fabuła nie tylko traci na wiarygodności, ale też zostaje osłabiony jej sensacyjny charakter. Scena ratowania Anieli nabiera wymiaru wręcz baśniowego. Żołnierz niczym rycerz, co prawda nie na białym koniu, nie tylko od razu trafia do domu, który dziewczyna zaledwie przed paroma dniami zajęła, ale też bez problemu wyrywa ją z łap wrogów radzieckich. Ba! Nie ma przeszkód, by opuścili kraj. Granice są najwyraźniej wolne jak w Unii Europejskiej. Tego nie kupuję.
Ocena: 3,5/6
Za książkę dziękuję