Miniony długi weekend upłynął mi pod znakiem lekkich lektur obyczajowo-kryminalnych, domyślnie zabawnych, autorstwa Ewy Stec. Mając w pamięci pozytywne wrażenia z Klubu Matek Swatek i Polowania na Perpetuę, pozostałe dwie powieści autorki miały być gwarancją dobrej rozrywki. Innymi słowy chciałam spędzić te dni w „śmiechowych” konwulsjach. (Wiem, brzmi to masochistycznie).
Grupa zdesperowanych matek, które za wszelką cenę chcą znaleźć drugą połówkę swojemu dziecku stale rośnie. Pomagają im agentki zrzeszone w Klubie Matek Swatek, które mają swoją siedzibę w Galerii Krakowskiej. Tym razem otrzymują trudniejsze zadanie, bowiem córka i potencjalnie idealny kandydat na zięcia są w Londynie. KMS nie boi się wyzwań, kobiety wyruszają z misją do stolicy Wielkiej Brytanii. Tam sprawy, jak można przewidzieć, komplikują się, kiedy okazuje się, że Alicja, ich „podopieczna” jest zakochana w Archibaldzie, synu wpływowego lorda. Jednak dla agentek nie ma rzeczy niemożliwych, pod warunkiem, że każdy jest tym, za kogo się podaje…
Długo wyczekiwałam tej książki, bo pierwsza część bardzo mi się podobała i wręcz płakałam ze śmiechu. Operacja: Londyn jest powieścią, którą dobrze się czyta, ale nie znalazłam zabawnych momentów. Nie jestem pewna, czy wynika to z pewnego przekombinowania akcji fabularnej, której nie pomogły nawet barwne, dwuznaczne postacie. Nie sądzę, by moje poczucie humoru się zmieniło, zwłaszcza, że o obniżeniu poziomu humorystycznego w drugiej części mówi każda inna czytelniczka, z którą rozmawiałam. W sumie dzięki tym opiniom nie odczułam dużego rozczarowania tą powieścią.
Z większą nadzieją sięgnęłam po ostatnią (tj. nie w sensie, że najnowszą) powieść Ewy Stec. Akcja jest osadzona w Krakowie, a co więcej tu również pojawia się przechodząca kryzys Madame Klara Widząca. Tu fabułę rozpoczyna fakt ujrzenia przez Agnieszkę narzeczonego, będącego dentystą, z pacjentką, u której bynajmniej nie zajmuje się zębami. Ślub, który miał się odbyć za 15 dni, zostaje odwołany, a Agnieszka postanawia się upić. W tychże okolicznościach poznaje Bonda. Jerzego Bonda, który okazuje się być uwielbianym przez pacjentki ginekologiem, w dodatku tak eleganckim, że nie wykorzystał sytuacji, kiedy Agnieszka nocowała u niego. Można by się spodziewać tu prostej drogi prowadzącej do szczęśliwego zakończenia, prawda? Niestety, konkurencja w postaci opalonej pani Marleny, pacjentki Bonda, i krasnal, na którym, nie wiadomo dlaczego, bardzo zależy nie tyle eks-narzeczonemu, ale także bliźniaczej parze przypominającej gangsterów z Matrixa – mocno tę ścieżkę krzyżuje.
Romans z trupem w tle jest powieścią ciut zabawniejszą niż w/w książka. Jednak znowu nie aż tak, by boki zrywać. W którymś opisie książki pojawiło się porównanie do kryminałów Joanny Chmielewskiej. Przyznam, że jest ono nawet trafione, choć u najstarszych książek polskiej królowej kryminałów ten komizm sytuacyjny jest zabawniejszy. W Romansie… podobnie jak w KMS, bohaterowie znowu nie są tymi za kogo się podają, na końcu trudno się zorientować, kto jest kim, i można się nieźle zdziwić, kiedy pojawia się w tej akcji ktoś, kto nie odgrywał w niej żadnej roli, a jego obecność była przypadkowa.
Reasumując, książki Ewy Stec są przyjemnymi czytadłami, jednak (przynajmniej mnie) już tak nie bawią, jak te wcześniej przeczytane.
Ocena: 4/6